Podczas przygotowywania do druku dzisiejszej informacji o wynikach sondażu o stanowisku Polaków wobec uchodźców, przeszkadzała mi jakaś natrętna myśl, której nie mogłem nijak zwerbalizować. Wracała jak natrętny owad, tłukąc mi się po głowie, ale wciąż bez nazwy. Wreszcie – jest! Relokacja. To było to słowo, które otworzyło mi drzwi pamięci.
Sondaż, o którym dzisiaj napisał Portal Strajk, pytał reprezentatywną grupę Polaków o to, czy chcieliby, by wprowadzić mechanizm relokacji uchodźców z Ukrainy tak, aby jakąś ich część przyjęło każde z państw Unii Europejskiej? Za tym rozwiązaniem jest 74 proc. Polaków. Inaczej mówiąc, Polacy chętnie (co widać codziennie) pomagają uchodźcom z Ukrainy, ale liczą na to, że ta pomoc nie będzie trwała jakoś specjalnie długo – niech udają się do innych krajów UE. Tam znajdą pomoc i możliwości ułożenia sobie życia – tak zapewne sądzi te 74 proc.
A skąd to natręctwo słowa „relokacja”? Międlono je podczas kryzysu migracyjnego 2015 roku, gdy do Europy ciągnęły setki tysięcy ludzi z Bliskiego Wschodu i Afryki. Niektóre kraje UE przyjęły na siebie pierwszą falę migracyjną i zmagały się z nią przez długi czas. Do czasu, gdy Unia Europejska postanowiła o przymusowej relokacji uchodźców. Ówczesna premier Ewa Kopacz wyraziła ostrożną zgodę na przyjęcie nieco większej liczby imigrantów niż chciała tego UE. Co się wtedy działo w Polsce! Dzielni obywatele protestowali np. w Gdańsku. Zrozumienie dla ich obawy przed imigrantami wykazali natychmiast politycy PiS, którzy zaraz potem wygrali wybory i mogli już bez skrepowania powiedzieć „nie” relokacji.
Klasyką gatunku jest oczywiście wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który domniemywał, że imigranci mogą przywlec do Polski różne choroby. To był sygnał dla pozostałych. Odebrali go prawidłowo, jak psy Pawłowa.
Krzysztof Szczerski powoływał się na prezydenta Dudę, gdy mówił, że przymusowa relokacja jest sprzeczna z prawami człowieka. Marcin Przydacz, w 2020 roku mówił, że „Polska na pewno nie zgodzi się na relokację imigrantów z południa, przymuszanie ich do przyjazdu do Polski w sytuacji, w której ani oni tego nie chcą, ani my nie jesteśmy na to gotowi”.
Premier Beata Szydło: „Nie ma zgody polskiego rządu, by przymusowo zostały narzucone kwoty uchodźców”. Ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, Mariusz Błaszczak: „„Nie przyjmiemy nikogo, kto by zagrażał bezpieczeństwu. Nie ma w tym momencie ludzi, o których moglibyśmy powiedzieć, że bezpieczeństwu nie zagrażają (…) co do których mielibyśmy 100-procentową pewność, że nie zagrażają bezpieczeństwu”. To tylko drobny fragment tej atmosfery nagonki i produkcji lęku przed imigrantami, produkowanej przez rząd PiS.
A co, jeśli te same argumenty padną za chwilę, za tydzień, czy za dwa miesiące z Niemiec, Czech, Skandynawii? Kiedy nagle okaże się, że wszyscy każą się Polsce walić?
Oczywiście nikt nie użyje takich brzydkich słów. Będą pieprzyć, tak jak nasi politycy parę lat temu o konieczności zapewnienia bezpieczeństwa swoim społeczeństwo, ochronie praw, miejsc pracy, konieczności ochrony lokalnych wartości, mentalności, kultury? Co wtedy zrobimy, co wtedy zrobi polska władza? Będzie krzyczeć o niewdzięcznych Europejczykach, tchórzliwych Europejczykach, nieczułych Europejczykach? Zostaniemy sami. Czy coś z tej lekcji zrozumiemy? Wątpię.
Czego człowiek lewicy nie usłyszy od parlamentarnej „lewicy”
W gazecie Adama Michnika wiele lat temu padły ze strony red. Ewy Milewicz powszechnie zapa…