Polska powstała w gniewie przeciwko władzy. Ile osób wyszło dziś na ulice? W samym Wrocławiu ponoć więcej niż 50 tysięcy. Ile w całym kraju? Może ponad pół miliona, może więcej. Ale nie liczby są tu najważniejsze, chociaż i one robią wrażenie. Dzieją się rzeczy arcyciekawe.

W Krakowie kilku, może kilkunastu policjantów dołączyło do protestu. Czy to tylko krzepiący obrazek? A może pęknięcie w strukturze i zachwianie legitymizacji władzy? Skoro tamci przeszli na stronę tłumu, to może inni też mają dylemat – czy Polska, na którą przysięgali, to wydający coraz bardziej szalone rozkazy żoliborzanin i ułaskawiony przed wyrokiem Mariusz Kamiński,  czy Polska jest tu, na rozgniewanej i domagającej się zmian ulicy? Tłum jest świadomy. Prawidłowo diagnozuje i precyzyjnie uderza w ośrodki opresji – władze państwową i kościół. Jest odważny, bo niesiony gniewem – najważniejszą i najpłodniejszą emocją każdego zrywu społecznego. Gniew pozwala przekroczyć dotąd nieprzekraczalne. W Szczecinku, czterdziestotysięcznym mieście, młode kobiety krzyczą do księdza „wypierdalaj”. Katabasowi prosto w twarz. W Poznaniu grupa aktywistów protestuje wprost w katedrze. Na Placu Trzech Krzyży w Warszawie herszt neofaszystów Bąkiewicz z grupą może 100 nazioli kulił się wystraszony za policyjnym kordonem, wygłaszając na Twitterze płaczliwe apele o wsparcie. Skończyła się świętość kleru, zakończył się okres ochronny, wyczerpała się tolerancja dla polityków realizujących w komitywie z kościołem konserwatywną kontrrewolucję.

W pierwszych dniach protestu władza sprawiała wrażenie zaskoczonej skalą erupcji gniewu. Jeśli Kaczyńskiemu chodziło o odciągnięcie uwagi od dramatycznie rosnących statystyk zakażeń, to popełnił poważny błąd, w najbliższych tygodniach przekonamy się, czy nie najpoważniejszy od 2015 roku.  Ma teraz przeciwko sobie najpotężniejszy bunt ulicy od początku swoich rządów. Co będzie dalej? Wszystko zależy od dynamiki protestów, które na obecnym etapie z dnia na dzień zyskują na impecie. Jednak w obecnej konwencji – wykrzyczeniu swoich racji i nachodzeniu terytoriów wroga – zaczną się wypalać tuż po święcie zmarłych. Jeśli natomiast zgromadzenia staną się środkiem do wyrażania niezadowolenia wobec polityki rządu przez różne grupy, co już w tej chwili ma miejsce, władza będzie w poważnych opałach.

Na tę chwilę wydaje się, że rząd próbuje osłabić siłę protestów za pomocą trzech narzędzi: propagandy, działań represyjnych nieformalnych bojówek i operacji sił policyjnych, które za chwilę dostaną do pomocy wojsko. Można by wyróżnić  jeszcze czwarty oręż, łączący elementy propagandowe z decyzjami administracyjnymi –  zarządzanie epidemią.

Propaganda w tym przypadku napotyka na swoją wewnętrzną granicę – jest skuteczna wyłącznie w odniesieniu do odbiorców z bańki, wyznawców oraz tych z niskim kapitałem społecznym, utrudniającym zdiagnozowanie manipulacji. Sęk w tym, że w przypadku protestów przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego podmiotem, przeciwko któremu wojnę toczy władza nie jest żadna mniejszość – uchodźcy czy LGBT, lecz połowa społeczeństwa oraz solidaryzująca się z nią większość. TVP odwołuje się więc do tego, co III RP zaszczepiła społeczeństwu dość skutecznie – kojarzeniu protestów z zadymiarstwem. TVP wskazuje: zobaczcie, one są wulgarne, krzyczą, nie szanują kościoła, siksy. Odwołuje się do prostego oburzenia na nieprzyzwoite zachowanie, ignorując zupełnie to, dlaczego kobiety wyszły na ulice. Drugi motyw to niebezpieczeństwo wirusowe. Uczestniczki protestów są przedstawianie jako nieodpowiedzialne, egoistyczne i zagrażające wspólnocie.

Przekaz propagandowy ma na celu wytworzenie niechęci do protestujących, a także wykształcenia przyzwolenia na represje. Wspomniany Bąkiewicz zwołuje już Straż Narodową – bojówkę, która za przyzwoleniem władzy ma atakować uczestników i uczestniczki manifestacji. Oczywiście, przedstawiana jest jako organizacja samoobrony, stawiające sobie za cel obronę kościołów przed „agresywnym lewactwem”. W poniedziałkowy wieczór w Warszawie naziole poruszali się samochodami, napadając z doskoku na mniejsze grupki demonstrantów. W kilku miejscach próbowali sforsować blokady, a świątynie, otoczone przez policjantów, służyły im za bazy wypadowe. Skrajna prawica ponownie występuje w roli psa łańcuchowego władzy.

Morawiecki zamierza się posunąć jeszcze dalej. Prawdopodobnie antycypując demobilizacje w szeregach policji – słabo opłaconej i chwiejnej w tej sprawie (co nie powinno aż tak dziwić, w końcu prawie 20 proc. jej zasobów ludzkich stanowią kobiety), podpisał już decyzję o skierowaniu na ulice wojska. Niby na święto zmarłych, ale jednak bezterminowo, do końca epidemii, a więc równie dobrze na rok. Pogłoski o tym, że w mundury policyjne odziewani są żarliwi ideologicznie członkowie Wojsk Obrony Terytorialnej pojawiały się już w przypadku poprzednich protestów. Miał o tym świadczyć m.in. brak nazwisk na mundurach niektórych funkcjonariuszy. Teraz premier z prezesem będą mieć swój stan wojenny. Od 28 października policji będą towarzyszyć członkowie żandarmerii wojskowej.

Kłamstwa, szczucie, bicie, a teraz jeszcze karabiny – w taki sposób rząd, który nazywa się przecież „najbardziej prospołecznym po 1989 roku” prowadzi dialog ze społeczeństwem. Czy ktokolwiek jeszcze jest zaskoczony?

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…