Podszedł do mnie przystanku facet, zagadał serdecznie, spoglądając na żółto-niebieską opaskę na moim ramieniu. Wasia mieszka w Polsce od roku. Osiem lat temu był na kijowskim Majdanie, od samego początku. Dziś, na ulicy w Warszawie spoglądał na mnie wilgotnymi oczami, pytając: wytrzymamy?
Wasia jest w Polsce bezpieczny, podobnie 1,5 – 2 mln jego rodaków. Życie pozostałych jest jednak zagrożone, dlatego przyjeżdżają do Polski. Każdego dnia nasze społeczeństwo powiększa się o kilkadziesiąt tysięcy osób. Śledząc te dane mam mieszane uczucia. Z jednej strony – czuję ulgę, że opuszczają strefę wojny, z drugiej – świadomość faktu, że tyle osób zostaje zmuszonych do porzucenia swoich domów jest trudna do udźwignięcia. Ludzie wyrwani z korzeniami za pomocą strachu, zostawiają wszystko, co ich otaczało.
Polacy przyjmują ich dzisiaj z sercem na dłoni. Ofiarowują swoje mieszkania, transport spod granicy, jedzenie, środki higieniczne, pomagają w znalezieniu pracy, szkół i lekcji językowych.
Patrzę na to wszystko i myślę, że to sen, z którego nie chciałbym się wybudzić. Czy nie możemy zawsze być takim otwartym i solidarnym społeczeństwem?
Byłbym w stanie porwać się temu marzeniu, gdyby nie to, że już to przerabialiśmy. Empatia w Polsce jest zjawiskiem zbiorowym i festiwalowym. Jest wydarzenie, są piękne czyny, gesty i deklaracje. Potem jednak piękna fala się załamuje i wraca polska rzeczywistość. Widzieliśmy to chociażby na początku pandemii – byliśmy wspólnotą, wspieraliśmy seniorów, potem rozpoczęła się brutalna manifestacja partykularnych interesów.
Obawiam się, że już niebawem człowiek potrzebujący wsparcia będzie już tylko jakimś Ukraińcem. Lepiej nie wynajmować mu mieszkania, bo napaskudzi. Jak zatrudnić, to na czarno, poniżej minimalnej. Niech stuli pysk, w końcu nie jest u siebie.
To, że dobro jest czynione w ramach krótkiego spięcia emocjonalnego, nie oznacza jednak, że polskie społeczeństwo jest immanentnie naznaczone patologicznymi odruchami. Narracja pogardy jest narzucana przez niektóre ośrodki polityczne. Przoduje w tym Konfederacja.Ten kolejny przerzut raka, jakim jest skrajna prawica, od swojego zarania snuje opowieści o Ukraińcach zabierających nam pracę. O państwie, które zamiast karmić polskie dzieci, łoży na tchórzy, co „powinni walczyć o swoją ojczyznę”.
Na tym etapie przekaz Konfederacji jeszcze się nie przebija. Zresztą, radykałowie nie mają nawet wspólnej strategii reagowania na najnowsze wydarzenia.
Winnicki chwali polskiego żołnierza niosącego dziecko uchodźcze, Berkowicz jedzie na granicę pomagać, ale już Korwin z Braunem pohukują coś o racjach Moskwy i rozlepiają po fejsie śmieszne fake newsy z Russia Today i innych putinowskich szmat propagandowych. Na oficjalnym kanale pojawiają się wezwania do powszechnego uzbrojenia społeczeństwa – faszyści wykorzystują dramat wojny do przypomnienia ich niebezpiecznego pomysłu broni palnej dla każdego Polaka.
Dla skrajnej prawicy wojna na Ukrainie i wywołana nią fala migracji jest wyzwaniem. Kiedy fala miłości i współodczuwania zacznie opadać, zacznie się szczucie na „obcych”, wyliczanie złotówek przeznaczonych na wsparcie i cyniczne nawoływania do „realpolitik”, czyli odstąpienia od wspierania Ukrainy.
Musimy być przygotowani na taką ofensywę, mając w świadomości, że trafi ona na podatny grunt lęków adaptacyjnych, ksenofobicznych przekonań oraz ciągle wysokiej w tym społeczeństwie niestabilności ekonomicznej.
Już teraz musimy tworzyć narrację kontrującą przekaz nienawiści.
Kiedy Konfederacja zacznie szczuć na Ukraińców, my im odpowiedzmy – oni są tu u siebie. Zasługują na to samo prawo pracy, dostęp do szkół, świadczeń socjalnych i rynku pracy. Naszym drogowskazem jest solidarność ponadnarodowa oraz poczucie wspólnoty społecznej.
To ostatnie nie jest tylko frazesem, towarzyszyło mi dzisiaj, kiedy jechaliśmy z Wasią tramwajem, rozmawiając o wojnie, ale też o pracy, o zwolnieniach bez wypłacenia pensji, o potrzebie wzajemnego wspierania. Na koniec uścisnął mi dłoń, mocno, z przejęciem i spojrzał mi w oczy.