Gdzie we współczesnym Bożym Narodzeniu jest miejsce na chrześcijaństwo? Jezus rzekł wszak do swoich uczniów: „Zaprawdę, powiadam wam, bogaty człowiek z trudem wejdzie do królestwa niebieskiego”- tak, to Biblia! A wokół nas festiwal konsumpcji i zachwytów nad bogatymi, zaradnymi, przedsiębiorczymi… Cóż debordowskie jasełka muszą trwać, a fundamentem globalnego teatru są niestety pracownicy i pierwotnie lewicowy etos wspólnotowości.
Współczesne święto Bożego Narodzenia ma mało wspólnego z fundamentalnymi ideałami wypływającymi z tej chrześcijańskiej tradycji. Postać Jezusa, który urodził się w stodole, Betlejem gdzie ledwo starczało miejsca dla jego i rodziców, staje się czymś egzotycznym i niezrozumiałym. Jezus, który wyrzeka się dóbr doczesnych, jest tak naprawdę kolejnym „lewakiem”. Jak inni lewacy – odepchniętym i odrzuconym. Kto w dzisiejszym kapitalizmie chciałby go naśladować?! Święta, teoretycznie ku jego czci, są niczym innym jak celebracją systemu kapitalistycznego w jego nagiej formie, która wchłania religię, by go po swojemu przetworzyć. Jeśli przyjąć, że nowoczesna forma Bożego Narodzenia jest tylko świętem późnego kapitalizmu, zrozumiemy, jak wszechogarniający, niepozostawiający wytchnienia i wpędzający wszystkich w pętlę wyzysku i konsumpcji. Nie ma ucieczki – boom świąteczny dotyka całego świata. Przed epidemią koronawirusa, kiedy to ulice większych miast przyozdabiane były dekoracjami świątecznymi, było to wręcz namacalne.
Podstawą tych materialistycznych jasełek jest wyzysk pracowników. Ten fetyszyzm towarowy wspierają nawet nowoczesne mity. Jak pop-kultura przedstawia jednych z głównych aktorów dziecięcej estetyki świąt, elfy? To niewolnicy nie-świętego Mikołaja, małe stworzonka pracujące po to, by pracować. Na dobrą sprawę właśnie do takiego wzorca sprowadzony zostaje w święta szary pracownik. Pracuje, by pracować, nie liczy się już ilość czasu, jaki spędził, by dane dobro wytworzyć, liczy się jedynie nagromadzenie towaru pod choinką. Świąteczna presja produkcyjna obecna jest w praktycznie każdej gałęzi przemysłu. Musisz wytwarzać jak najwięcej, by jak najwięcej zostało sprzedane, kupione, dostarczone. Widzieliśmy to ostatnio np. w polskich oddziałach Amazon, gdzie pracownicy w końcu powiedzieli „nie” – takie płace i takie warunki pracy im zaproponowano.
Skoro już wspominałem o kulturowych mechanizmach kryjących się za dziecięcym postrzeganiem świąt, warto wspomnieć również o nie-świętym Mikołaju. Czy relacja jaka zachodzi między dzieckiem a rzekomym dobroczynnym Mikołajem nie jest podobna do czegoś, co bardzo dobrze znamy? Bardzo podobny schemat motywowania swoich argumentów wysnuwają liberałowie. Za silnie patriarchalną postacią Mikolaja kryje się rynek, który również „nagradza” pracowników. Pracownik musi być grzeczny i nie protestować, inaczej nie zasłuży na „prezent” od rynku. Za to, jeśli będzie grzeczny, czyli będzie pracował ciężko i wytrwale… może kiedyś dojdzie do bogactwa. Zwykle nie dochodzi, ale czy to przeszkadza, by mamić kolejne pokolenia?
Święta są również okresem nagromadzenia się wszelkich przejawów pokazowej pomocy wzajemnej. Abstrahując od przykładów w stylu Pani Kulczyk, której wielce wzniosłe akty charytatywności są niczym innym, jak próbą zasłonienia kotary tuż przed wejściem do własnego skarbca – na epatowanie swoją dobrocią ścigają się już chyba wszystkie firmy. Czy widzieliście kiedy indziej niż przed świętami wzruszające reklamy Allegro? Czy to właśnie nie w święta, każda korporacja sili się na medialną uczuciowość? Globalne kapitalistyczne jasełka, których fundamentem jest pracownik, próbują również objąć swoją hegemonią coś, co pierwotnie było spontaniczne, leżało w rękach tłumu, motłochu. Pomoc wzajemna i akty kolektywnej pomocy przestają być czymś rewolucyjnym. Pomożesz, gdy kupisz towary. To już nie solidarność, to konsumpcja. I tak ma być, tak jest dobrze – za to kiedy akty wzajemnej pomocy propagowane są przez lewicę, to spotykają się z surowym sprzeciwem ze strony sfrustrowanej i reakcyjnej prawicy. Dwa tygodnie temu, stojąc na warszawskiej Patelni, widziałem jak w stronę osób rozdających jedzenie z inicjatywy Food Not Bombs rzucane są inwektywy. Jakiś chłystek krzyczał do aktywistów: p*dały i wulgarnie sprzeciwiał się walce o prawa kobiet do aborcji. Takie rzeczy tylko w odniesieniu do „lewaków”. Kiedy chrześcijańskie wzorce wprowadzane są na scenę kapitalistycznego spektaklu, nie słychać konkretnych sprzeciwów. Dzielnym obrońcom wartości prawicowo-religijnych, niby tak pobożnym, nie przeszkadza dzika komercjalizacja strefy sacrum czy przejęcie symboliki chrześcijańskiej przez globalne korporacje.
Kapitalistyczny wolny rynek, jakby powiedział Brecht, gra rolę pacykarza, my – rolę pacynki. Pamiętajmy w te święta chociaż o tym, że nasze prezenty są wypadkową realnej pracy. Guy Debord w roku 1967 napisał książkę „Społeczeństwo Spektaklu”. Tak więc, oddając ukłon w jego stronę – miłego spektaklu!