Kto zetknął się z przemysłem egzaminacyjnym związanym z prawem jazdy, ten zrozumie. Mało znam osób, które nie okupiły przejścia przez tę osobliwą procedurę ciężką traumą albo przynajmniej poczuciem niesmaku. To jak odwieczna walka dobra ze złem: w odpowiedzi na sprytne sposoby egzaminatorów Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego, sprytniejsi kursanci wymyślają jeszcze sprytniejsze sposoby. Ośrodki ukrócają kombinacje kursantów i tak w kółko aż do końca świata. O przygodach z prawkiem w Polsce można napisać klechdy i zapełnić nimi kilka regałów Biblioteki Narodowej. Od zawsze chodziło o jedno: kursantom o to, żeby zdać szybko i bezboleśnie, ośrodkom zaś o to, by kasa płynęła wartkim strumieniem.
Miałam to szczęście, że zdawałam „na prawko” przed przełomem, w tym najlepszym okresie, kiedy większość manewrów wykonywało się na mieście. Ci, którzy zdawali 10 czy 15 lat temu, opowiadali legendy o kształceniu mistrzów parkowania. Egzaminatorów sprawdzających z linijką, czy samochód ustawił się idealnie w środku środka kopertki, w bestiariuszu WORD zastąpiły nikomu niepotrzebne, upierdliwie szczegółowe pytania na egzaminie teoretycznym. Uwaga, idzie nowsze! Od 4 stycznia 2016 zamiast mistrzów parkowania będziemy kształcić mistrzów driftu na śliskiej powierzchni.
Idea niby w porządku, ale, jak to w Polsce, coś tu lekko pachnie szwagrem, co miał pomysł i chciał na nim zarobić. Ktoś wymyślił, że kierowcom, którzy do egzaminu podejdą po 4 stycznia 2016, między czwartym a ósmym miesiącem od otrzymania uprawnień potrzebne będzie dodatkowe szkolenie – na płycie poślizgowej – „bo ci, co robili kurs np. latem, nie mieli okazji jeździć w niesprzyjających warunkach atmosferycznych”. Aby przez godzinę poprzebywać w niesprzyjających warunkach (Tak! – przez godzinę, bo szkolenie obejmuje w sumie 3 x 60 min, z czego 2/3 to wykłady), do kursu i opłat egzaminacyjnych należy dopłacić dodatkowe 300 zł. Kto na tym skorzysta? Na pewno nie młodzi kierowcy.
Tym bardziej, że mamy listopad, nie mamy natomiast wystarczająco dużo ośrodków z płytami poślizgowymi, które powinny otworzyć podwoje już w styczniu. Trzeba je dopiero w całej Polsce wybudować. Nie ma takiego wynalazku na przykład terenie województwa śląskiego; nie ma na całym obszarze dawnego szczecińskiego. Kursanci będą jeździć przez poł Polski na zbędne, godzinne praktyki. „Nowe ośrodki już się tworzą” – zapewnia Ministerstwo Infrastruktury. Jeśli ktoś nie zna definicji słowa lobbing to właśnie ją poznał.
Gdyby była to rzeczywista potrzeba, a nie fanaberia kogoś wysoko postawionego, takie ćwiczenia już od dawna znajdowałyby się w programie kursu na kategorię B. W tej formie wygląda to niestety na kolejną już próbę wyciągnięcia pieniędzy z kieszeni przyszłych kierowców. Argumenty emigracyjnej Polonii z internetu: „u nas w Skandynawii mamy to już od 1979…” wzbudzają wyłącznie irytację. W cywilizowanych krajach Europy Zachodniej prawo jazdy jest narzędziem ułatwiającym życie, nie elitarną rozrywką dla zamożnych dzieciaków. Już teraz, przy założeniu, że młody mistrz kierownicy okaże się Robertem Kubicą, pójdzie jak burza i zda za pierwszym podejściem – i tak wyda na kurs i opłaty egzaminacyjne około 2 tys. zł., co pachnie kompletnym absurdem. Po nowym roku będzie musiał wydać jeszcze więcej, podczas gdy ktoś na godzinnych „ślizgawkach” zrobi intratny biznes. Wszystko to oczywiście w trosce o nasze bezpieczeństwo.