Nie znoszę wojny, a jeszcze bardziej przedwojennej atmosfery. Nie znoszę tych patriotycznych wzmożeń, histerycznych okrzyków, nakręcania nienawiści wobec potencjalnego wroga. Rzygać mi się chce od obwieszonych orderami byłych wojen generałów, którzy świetlistym wzrokiem wyznaczają rubieże do zdobycia i żądają ofiary życia od żołnierzy, których nikt nie pyta o zdanie. Plułbym na „ekspertów” i dziennikarzy „szarpiących Ojczyznę deklinacją”, przesuwających na nieistniejących jeszcze mapach sztabowych strzałki ofensyw, śmiałych, a zawsze zwycięskich manewrów naszych wojsk. Zapewne zatem rozumiecie, jak bardzo źle się czuję w dzisiejszej Polsce.

Z tym większą irytacją zapoznałem się z efektem godnej zazdrości dziennikarskiej pracy redaktorów Radia Zet. Dotarli oni do raportu dotyczącego stanu polskiej armii. Dzisiaj. Na pięć minut przed podobno nieuchronną wojną z sąsiadującą z nami Ukrainą. Dokument opierał się na raportach NIK. Raport jest druzgocący dla polskich sił zbrojnych, o szczegółach piszemy tutaj. Najkrócej mówiąc – Polska nie ma skutecznej armii, która mogłaby efektywnie bronić obywateli przed agresja z jakiejkolwiek strony.

„Wojsko Polskie ma siły i środki do tego, aby wypełnić z determinacją i zaangażowaniem swoje zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa”, puszył się w grudniu zeszłego roku minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Jak się okazuje, niekoniecznie.

Trzeba będzie oczywiście potwierdzić wiarygodność wspomnianego raportu. Jeśli nawet tylko częściowo potwierdzą się dane, to oznacza, że wszystkie te przemówienia, marsy na czole Błaszczaka, wysuwanie brody przez pana prezydenta a la Benito Mussolini, zapewnianie przez pułkownika Polko, jak to PiS powstrzymał rozpad polskiej armii nie są niczym innym, jak tylko tym, w czym Polska jest najlepsza – w myśleniu życzeniowym. Winszowanie sobie mocarstwowości w wpływu Polski na porządek europejski a nawet światowy, tęczowy obraz, gdy w polski głos wsłuchują się z uwagą i szacunkiem państwa naszego kontynentu raczej bawią i rozczulają niż prowokują do poważnej polemiki. Polska nie jest i nie będzie w dającej się przewidzieć przyszłości mocarstwem. W żadnej formie. Ani terytorialnej, ani zbrojnej, ani politycznej. Z prostego powodu: mentalnie nie jesteśmy na to gotowi. By być imperium, nawet lokalnym trzeba mieć umiejętność współpracy z partnerami ponad różnicami, umiejętność budowy planów na przyszłość dłuższą niż do najbliższych wyborów no i elity intelektualnie gotowe na wyzwania współczesności. Nie mamy takich.

Nakręcanie agresji społecznej ze świadomością, że za słowami nie stoi realna siła jest przestępstwem, z którego powinni zostać rozliczeni ci, którzy to robią.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Jak widzę Panie Karolu zapadł panu w pamięć wiersz ,,Do prostego człowieka”. I w przeciwieństwie do pana kolegów po piórze rozumie pan czym dalsze odprawianie tych jasełek grozi. Niestety, to o czym pan pisze to ciąg dalszy realizacji planów Mitteleuropa z 1915 roku – tym razem udany. A aby się udał, podbijane państwa muszą mieć: niesamodzielną gospodarkę nakierowaną na potrzeby ,,centrum”, niesprawną, niewiele znaczącą armię bez zasobów do prowadzenia działań, co nie pozwoli żadnemu z ,,rzuconych na odcinek” politykierów nawet pomyśleć o siłowym załatwieniu problemów politycznych – jak to drzewiej robiono… Jedno co mogę dodać – to pana zaklęcia przebijają się do świadomości nielicznych co najmniej 30 lat za późno. Widzi Pan szanowny redaktorze, ja jeszcze pamiętam wypowiedź E. Gierka z posiedzenia KC PZPR „klasa robotnicza jeszcze ciężko zapłaci, że uwierzyła politycznym hochsztaplerom”. Dziś można powiedzieć że to były prorocze słowa.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…