Ustawa ratunkowa Lewicy nie wyjdzie z sejmowej zamrażarki. Nie będzie nawet głosowania nad możliwością depenalizacji pomocy w przerwaniu ciąży. 35-latek z Wielkopolski już został skazany na pół roku bezwzględnego więzienia za zdobycie dla młodszej partnerki tabletek do aborcji farmakologicznej. Będą następni, którzy zamiast porzucić kobietę w ciąży – za co w Polsce nic nie grozi – uszanowali jej decyzję i postanowili wesprzeć. Będą też kobiety zmuszone do rodzenia. I będą takie, które – dopóki jest jeszcze legalna antykoncepcja – zrobią wszystko, by w ciążę nie zachodzić. Ze strachu przed bezdusznymi moralistami, tłumaczącymi Polkom, od którego momentu z wolnych ludzi stają się inkubatorami.
Uczciwie i bez złudzeń – nie spodziewałam się, żeby ustawa Lewicy przeszła, ani chociaż by została dopuszczona pod dyskusję. Nie po to PiS ma swoją większość i swojego człowieka na marszałkowskim fotelu (kobietę równie bezduszną co jej koledzy), żeby pozwalać na jakieś harce parlamentarnej opozycji. Nie po to uruchamiał swój sterowany Trybunał Konstytucyjny, żeby zrobić chociaż najmniejszy wyłom w murach fundamentalistycznej twierdzy.
– Podsuwamy prawicy rozwiązanie, jak wyjść z kryzysu, który nam wszystkim zgotowała. Ustawa ratunkowa Lewicy to projekt raczej konserwatywny, napisany tak, aby mogli go poprzeć także posłowie i posłanki z prawicy – tłumaczyła Portalowi Strajk posłanka Magdalena Biejat, przewodząca sejmowej walce o ten projekt. Miało być konstruktywnie, nawet wielkodusznie – no i mamy kolejny dowód, że z nimi tak się nie da. Jak wynika z rozkładu głosów, porozmawiać o „raczej konserwatywnym projekcie” chciało dwóch przedstawicieli PiS (i siedmiu Konfederatów). Dla rządzącej partii prawdziwym wyjściem z kryzysu było odczekanie, aż zmęczone, straszone przez policję kobiety przestaną wychodzić tysiącami na ulice, a potem postawienie na swoim.
Tyle tylko, że kobiety, nawet jeśli czują, że nikt nie chce z nimi rozmawiać, nie załamują rąk. Aborcyjny Dream Team działa. Facebookowe grupy i sieci wsparcia nie upadają. Kobiety potrafią być silne i nieustraszone, nawet gdy Kościół katolicki wciska im pokorne siedzenie w domu i godzenie się z losem. Potrafią być solidarne i rzucać wyzwanie przepisom, które napisano, by je pognębić. O tym zresztą prawicowi politycy powinni wiedzieć doskonale, wszak sami nie raz wyrażali dumę z tego, że każda „nieżyciowa” regulacja nad Wisłą zostanie ominięta. Nie inaczej będzie z aborcją, wiemy to z historii każdego kraju, gdzie z jakichś powodów postanawiano zakazać przerywania ciąży. Zostaje tylko tragiczne i nieuniknione pytanie: ile kobiet jednak zostanie zmuszonych do urodzenia, bo zabraknie im wsparcia/kontaktów, bo ich partner/rodzina nie będą po ich stronie, jak ten skazany za zdobycie tabletek? Ile z nas faktyczny zakaz aborcji przypłaci kalectwem lub życiem?
I po której takiej historii rządząca partia, może nawet prawicowa, uzna, że dość już tego udawania? Zauważy, że świat się zmienił, ludzie podejmują życiowe decyzje bez oglądania się na Kościół i moralistów, a upieranie się przy swoim skończy się – najprozaiczniej w świecie – stratą wyborców? Nie wiem, ale wiem, że inaczej być nie może: sama świadomość polskich kobiet i dziewczyn, że są, w środku kontynentu, jedynymi Europejkami, którym nie wolno decydować o własnym ciele, będzie napędzać kontestację. Obok tysiąca innych, społecznych i indywidualnych motywacji.
Lewicowe zaś polityczki i polityków proszę nie o wyciąganie rąk do naszej bezdusznej prawicy i szukanie z nią ścieżek porozumienia, ale o wspieranie, wszystkimi siłami i środkami, tych kobiet, które z własnej woli ratują się same i organizują wsparcie dla swoich sióstr. Byliście/łyście z nami na demonstracjach, wiecie, jaka to może być siła. To w ten sposób zwyciężymy.