„Lewicy trudno więc się przebić do ludzi z socjalem, bo tam napotyka pisowską ścianę” – pisze Grzegorz Sroczyński w tekście napisanym w konwencji poradnika dla Partii Razem. Autor, wychodząc z pozycji pragmatyczno-kalkulatywnych wskazuje, że celem lewicy w najbliższym cyklu wyborczym powinno być przyciągnięcie elektoratu liberalnego. Sroczyński zauważa, że cześć wyborców Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej jest wyraźnie rozczarowana chwiejną i kunktatorską polityką tych ugrupowań na obszarze wolności obywatelskich. Publicysta zwraca również uwagę, że czasy ideologicznej dominacji neoliberalizmu już minęły i nawet klasa średnia dostrzega potrzebę istnienia funkcji socjalnych państwa i bezpłatnych usług publicznych. Zdaniem Sroczyńskiego sprawy te nie powinny jednak dominować w języku komunikacji politycznej Razem. Młoda lewica powinna postawić na „obyczajówkę”, a elektorat liberalny pójdzie za nią ławą.
Sroczyński to ciekawa postać. Głos faceta, który w ciągu kilku lat, z typowego michnikowego obrońcy liberalnego statusu quo wyewoluował w jednego z najbardziej rozgarniętych lewicujących dziennikarzy głównego nurtu, potrafiącego dokonać podczas wywiadu brawurowej masakry Henryki Bochniarz, z pewnością zasługuje na uwagę. Nie sposób też nie zgodzić się z większością tez postawionych w jego publikacji. Nowoczesna i Platforma to partie słabe, niespójne i nieskuteczne. Aspirując do miana liberalnych, w praktyce okazują się konserwatywno-zachowawczymi truchłami, co pokazało głosowanie w sprawie projektu „Ratujemy Kobiety”. I z pewnością prawdą jest, że rozczarowana taką beznadzieją progresywna część klasy średniej może skłonić się ku lewicy.
Sroczyński ma rację wskazując, ze bez głosów tej grupy Partii Razem trudno będzie doczłapać na Wiejską. Szczególnie w sytuacji, gdy liderzy i liderki tego ugrupowania na każdą nieśmiałą propozycję koalicji z SLD reagują jak na obrazę uczuć religijnych. Partia aspirująca do miana socjaldemokracji z prawdziwego zdarzenia, musi posiąść również umiejętność uwodzenia liberałów. Podczas ostatniej konwencji dowiedzieliśmy się, że Razem pójdzie do wyborów z postulatem równości małżeńskiej. Sroczyński uważa, że to przesada. Jego zdaniem klasa średnia nie jest gotowa na tak radykalne zmiany. Zamiast tego proponuje metodę małych kroków – zgłaszanie obywatelskich projektów ustaw poprawiających położenie osób LGBT.
Redaktor zaleca również stonowanie przekazu, tak by było on strawny dla mieszczaństwa. I tutaj myli się zasadniczo. Zadaniem lewicy nie jest bowiem dostosowywanie swojego przekazu do wyników badań społecznych, ale również wyjście poza postpolityczną kalkulacje i próba przekonania wyborców do swojego spojrzenia. Silne ugrupowanie musi potrafić wychowywać sobie elektorat. Poza tym, aby wywalczyć związki partnerskie, trzeba mówić o czymś co jest krok dalej, licząc się z koniecznością późniejszego pójścia na kompromis. Nawet jeśli w obecnej konstelacji politycznej wydaje się to niemożliwe, lewica powinna pamiętać o haśle paryskiego maja 1968 „żądajmy niemożliwego”.
Razem dla liberalnego wyborcy jest obecnie faktycznie jedyną wiarygodną formacją postulującą śmiałe zmiany w kierunku rozszerzenia praw i wolności obywatelskich. Dlatego też partia powinna wykorzystać tę sytuację, aby spróbować zaszczepić świadomość nierozerwalności feminizmu, praw LGBT i polityki socjalnej. Wyborcy każdej partii lubią myśleć o swoich poglądach politycznych w sposób spójny. Głos oddany na dane ugrupowanie sprawia, nawet bez pełnego przekonania, sprawia, że obywatel zaczyna szukać racjonalizacji takiej decyzji, co zwiększa szanse, że przyjmie jako swoje również inne elementy wizji politycznej. Nie zgadzam się zatem z red. Sroczyńskim, że lewica powinna schować swoje socjalne postulaty. To klasa średnia powinna zacząć się wstydzić swojej awersji do socjalu.
Nie ma również racji Grzegorz Sroczyński mówiąc o elektoracie wymagającym socjalnie jako o grupie politycznie straconej dla lewicy. Zjawisko przechwytywania (i częściowego zaspokajania) oczekiwań tego segmentu przez konserwatywną prawicę musi spotkać się z reakcją. Poszkodowani przez kapitalizm to nie tylko bogobojni obrońcy zarodków. To również osoby o zupełnie zdroworozsądkowym światopoglądzie, które zagłosowały na PiS, bo ten jako jedyna partia z mainstreamu zaoferował konkretny pakiet socjalny. Owszem, Sroczyński słusznie zauważa, że „na każde dziesięć milionów obiecanych przez Zandberga, Kaczyński może dać jeden realny milion z budżetu”. Przewagą socjaldemokracji jest jednak bardziej spójna wizja zmiany społecznej – obejmująca zarówno podwyżkę płacy minimalnej, skrócenie tygodniowego czasu pracy i ukrócenie bezkarności wyzyskiwaczy, jak i równość małżeńską, prawo do aborcji czy edukację seksualną w szkołach. To zestawienie jest nieodzownym elementem programu każdej formacji, która chce się nazywać lewicą, nie można z niego zrezygnować w imię żadnych, nawet najsprytniejszych, przedwyborczych segmentacji i kalkulacji.