Pięć milionów peso, czyli ok. 1500 dolarów – taką cenę wyznaczyli prześladowcy za zabicie jednego czarnoskórego Kolumbijczyka. Rodziny liderów tej społeczności, które przeżyły pogromy organizowane przez nielegalne odziały zbrojne i uciekły do Tumaco przy granicy z Ekwadorem, obawiają się najgorszego. Przyczyną jest koka. Pokój zawarty rok temu między kolumbijskim rządem a partyzantką FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), ominął ich.
Czarna społeczność Nariño, mimo to, opowiedziała się za legalnymi uprawami. To potomkowie czarnych niewolników sprowadzanych tu przez Amerykanów do pracy w miejscowych kopalniach złota. Tradycyjnie żyli z upraw kakao, palm i rybołówstwa, aż osadnicy sprowadzeni przez FARC 15 lat temu założyli ogromne plantacje koki na ich ziemiach. Pod koniec września, po fali morderstw i spaleniu ich gospodarstw ocaleni liderzy tej społeczności uciekli do Tumaco nad Pacyfikiem, gdzie strzeże ich kilku policjantów. Miasto dało im czas do 24 listopada na znalezienie sobie jakiegoś innego schronienia. Są zrozpaczeni.
Afro-Kolumbijczycy uchodzą w regionie za zdrajców, gdyż nie popierają „cocaleros” (plantatorów koki) w ich walce z rządem. Będąc chronieni przez nielegalne oddziały zbrojne, „cocaleros” sprzeciwiają się siłowemu niszczeniu plantacji, podczas gdy pomoc rządu w zakładaniu upraw zastępczych jest niewystarczająca. Zbiorowy dramat czarnych Kolumbijczyków jest daleki od zakończenia.