Od początku, kiedy na polskiej scenie politycznej pojawił się Komitet Obrony Demokracji, wraz z nim pojawił się pewien szantaż, przez lata zresztą uprawiany przez Platformę Obywatelską, który można by nazwać w skrócie „straszeniem PiS-em”. Ktoś coś powiedział o zaległościach alimentacyjnych Mateusza Kijowskiego? Jak można, to jego prywatna sprawa! Każdy (i każda), kto przypominał, że lider KOD jest winien swoim dzieciom ponad 80 tys. zł, był natychmiast uznawany za „cyngla PiS-u”, który „szuka haków”. Wspominanie o roli poprzedniej ekipy w obecnym kryzysie konstytucyjnym i podważanie wiarygodności przemówień Grzegorza Schetyny – to jawny atak a’la Ziobro. Zwracanie uwagi na niestosowność hasła „precz z PiSlamem” to czepialstwo. Krytyka Komitetu za konserwatywne stanowisko w sprawie prawa do aborcji to strzał w stopę ruchu feministycznego, bo nikt go przecież nie zareprezentuje tak jak Nasz Lider. A jeśli jeszcze ktoś odważył się wspomnieć, że Konstytucja gwarantuje nam też prawa socjalne, czy pracownicze i że w ciągu ostatnich 25 lat były one (i są nadal) regularnie łamane, to mógł mieć tylko jedną intencję – dzielenie Polaków!
Uderzanie „w swoich” w sytuacji, w której trzeba się jednoczyć przeciwko wspólnemu wrogowi, to siedzenie okrakiem na barykadzie. To nie moment na pluralizm, na to, żeby się od siebie różnić, wymieniać poglądy – teraz wszyscy mamy iść razem, noga w nogę, wyżej flaga, głośniej skandować, co to za wagarowicze, którzy nie chodzą na nasze marsze? Tu i teraz zagrożona jest Demokracja!
Ta Demokracja, szarpana deklinacją niczym Ojczyzna w tym drugim obozie, była zresztą i jest traktowana w KOD bardzo specyficznie – ruch, który powstał w roku 2015, planuje dokonać wyborów władz regionalnych dopiero w roku 2017. Kijowski jest „liderem”, czy też mówiąc ściślej – wodzem organizacji, a oficjalnie tytuł ten zdobył dopiero w czerwcu, po pół roku pełnienia funkcji wyłącznie na zasadzie symbolicznej – być może w wyniku jakichś wyborów, jednak próżno szukać o nich informacji na stronach organizacji. No tak, ale to przecież wewnętrzne sprawy, kogo one obchodzą, na pewno tylko cyngli PiS-u.
I teraz, po prawie roku nieustannego szantażu, nieustannego tłumaczenia się każdego i każdej, kto się z KOD-em nie identyfikował, że nie, nie jest za PiS-em, Mateusz Kijowski ogłasza, że chce w przyszłym roku zrobić wspólny marsz z narodowcami, czyli dogadać się z organizatorami Marszu Niepodległości, Obozem Narodowo-Radykalnym i Młodzieżą Wszechpolską, tworzącymi wspólnie Ruch Narodowy. Przypomnijmy, że ONR już w w swojej deklaracji ideowej stwierdza, że celem organizacji jest „odrzucenie demokracji liberalnej jako reżimu wrogiego Cywilizacji Europejskiej, który za miernik prawdy przyjmuje wolę większości kierującej się najczęściej niskimi pobudkami” oraz „wykluczenie oświeceniowej ideologii praw człowieka” – dla mnie brzmi groźniej niż Kaczyński, ale co ja tam wiem. Za to nie po drodze Kijowskiemu ze środowiskami, które się nacjonalizmowi przeciwstawiają, bo „mają bojówkarski charakter”.
I ja, przyznaję, gubię się – kto tutaj jest czyim cynglem? Czego broni który komitet? Kto jest z kim razem, a kto z kim osobno? Przeciwko komu mamy się jednoczyć i z kim? Bo obecnie nie mogę się oprzeć wrażeniu, że i prawica liberalna, i konserwatywna intensywnie chcą jednoczyć się z tą faszyzującą, której poparcie nigdy nie przekroczyło 2 proc. w sondażach i obrażają się na każdego, komu się ten pomysł nie podoba. W dodatku z jakiegoś powodu wszyscy nazywają ten proces demokracją. Może dodajmy chociaż, że narodową, to taki modny przymiotnik.