Granica polsko-ukraińska / fot. Wikimedia Commons

Mam znajomą na Facebooku. To osoba skrupulatna, słowna i wymagająca. Wobec siebie i innych. Wyznawane wartości? Neoliberalizm w najczystszej swej postaci. Jak można wywnioskować z wpisów na jej profilu, w bloku naprzeciwko jej okien mieszkają Ukraińcy. Zapewne pracownicy sezonowi, najemni. Znajoma ich nie lubi i daje temu wyraz. Nie przepuści żadnej okazji, by pokazać na zdjęciach lub filmikach, jak pijani w sztok wydzierają się na spokojnej uliczce. Jak piją tanie piwo, przysiadłszy na krawężniku ulicy, albo po prostu siedzą na piętach oparci o ścianę domu. Krzyczą, śmiecą, piją. Bydło, jednym słowem.

Dokładnie tacy, jakimi byli Polacy w latach 80. i 90. Nic na to nie poradzimy. Nie chcemy pamiętać wszystkich niemieckich dowcipów o polskich złodziejach samochodów („Jedź na urlop do Polski. Twój samochód już tam jest”) lub napisach w sklepach samoobsługowych po polsku, że prowadzony jest monitoring wideo, a kradzieże będą karane. Wolimy zachować w pamięci, jak to Niemcy czy inni Brytole byli zachwyceni naszą smykałką do drobnych napraw, umiejętnością radzenia sobie w trudnych sytuacjach i solidarnością. Jedno i drugie to prawda. W ruchach migracyjnych jest niemal zawsze tak, że pierwsi za granicę ruszają ludzie najbardziej mobilni, nie bojący się wyzwań i gotowi z nimi się mierzyć. Na rodziny, spokojne życie przyjdzie czas, jeśli się zakorzenią. A jeśli nie? Cóż, chcą jak najszybciej zarobić, bez przesadnego legalizmu. Zarobić i wrócić do siebie. Tak, z pieniędzmi można zbudować sobie dom i strugać bogacza, nawet jeśli na obczyźnie wykonywało się najbrudniejszą robotę.

Najszybciej emigrują ludzie mający wykształcenie zawodowe. Robotę znajdują bez specjalnych problemów. Profesorowie z wyższych uczelni, z tytułami, prestiżem w lokalnym środowisku, mający pozycję zawodową tacy wyrywni do wyjazdu nie są. Mają więcej do stracenia. Tak, pierwsze fale emigrantów to ludzie rzutcy, sprawni, dynamiczni. I niegrzeczni. Inaczej nie utrzymają się na powierzchni.

Ach, tak, jeszcze jeden argument: Ukraińcy przywożą to neobanderowską ideologię. Patrzą łakomie na polskie ziemie za Sanem. A może i dalej. Nie można im wierzyć. Nie można ich spuszczać z oka. Może tak, a może nie. Tych kilku młodych idiotów, którzy fotografowali hailowali z banderowską flagą na tle obozu koncentracyjnego, pisali złowrogie słowa na swoich profilach nie dominują wśród pracowników zza granicy. Emigrant zarobkowy nie ma czasu na politykę, na dodatek wrogą wobec państwa gospodarza. Pracuje, często zresztą wyzyskiwany jak niewolnik przez polskiego kapitalistę, od rana do wieczora. To, że na Ukrainie mają problem z neonazistami i skrajną prawicą nie oznacza, że ją tutaj eksportują. Zresztą od czego mamy służby specjalne, czy nie po to, żeby zawczasu namierzyć ekstremistów?

Jeżeli mamy i będziemy mieli problem z emigracją zarobkowa, to przede wszystkim z winy naszego państwa. Polska nie miała i nie ma żadnej przemyślanej polityki imigracyjnej. Ludźmi, którzy chcą tu przyjechać, by pracować, a potem może zapuścić korzenie, zajmują się prywatne agencje, bo legalizacja pobytu to często droga przez mękę. A i same agencje zmagają się z indolencją państwowych urzędów i bezdusznych biurokratów. Obijające się o mur obojętności, zwykłej urzędniczej głupoty czy niesprawności państwa. Polska nie wie, czego chce od imigrantów. Nie kieruje tym w żaden sposób. Państwo powinno aktywnie kształtować swoją politykę imigracyjną, brać tych, których najbardziej nasza gospodarka potrzebuje. Ułatwiać osiedlanie się. Formować z nich obywateli. A teraz to jest puszczone na żywioł.

Nawet w tej chorej sytuacji, jak podają media, polskie PKB dzięki pracy jest wyższe o 2-3 proc. czyli o 40 do 60 miliardów złotych. Wypełnili lukę na rynku pracy wywołaną przez obniżenie wieku emerytalnego i naszą rodzima imigrację, wciąż przecież istniejąca.

Ci ukraińscy pracownicy, niekulturalni i wrzaskliwi, którzy tak ranią wrażliwe uszy mojej znajomej, mogliby zapewne być mniej zauważalni gdyby osiedlenie się w Polsce nie byłoby tak trudne, a nasza ksenofobia nie tak wydatna.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…