Liczba uczestniczek tegorocznej edycji imprezy pod skrzydłami Henryki Bochniarz zmniejszyła się prawie o jedną trzecią. Na Torwarze pojawiło się około 6 tysięcy kobiet. To potwierdza, że z pań powoli uchodzi powietrze w walce o poczesne miejsca w zarządach, radach nadzorczych, spółkach Skarbu Państwa, na listach wyborczych. Właściwie od czasu osławionej „afery bezowej” (demonstracyjny foch Jolanty Kwaśniewskiej w stronę prezeski stowarzyszenia), panie nie ukrywają, że od problemów, z którymi w Polsce zmagają się kobiety o niższym od ich własnego statusie społeczno-finansowym – odpłynęły już dawno temu. Coroczne spotkania Kongresu są jawnie przegadanymi spotkaniami elity, w dodatku wykruszającej się.
Tegoroczne, siódme wydanie Kongresu było również szczególnie rozpolitykowane. „Sto lat” dla pani premier, autorska piosenka Majki Jeżowskiej o tych, co „niech ich piorun trzaśnie”, o ile „nie zagłosują na Ewę”, a także kwieciste podziękowania dla byłego prezydenta za heroiczne narażenie się na nieprzyjemności za sprawą przyjęcia konwencji antyprzemocowej – to sygnały świadczące o tym, że Kongres i Platforma równie rzadko przebywają na ziemi wśród zwykłych obywateli i obywatelek. Naprawdę istotne pytanie, które zadała Katarzyna Bratkowska (Kto sprząta po imprezie? Na jakich zasadach te osoby są zatrudnione?) pozostało gdzieś w zawieszeniu. Tomasza Lisa, który dla odmiany zdecydował się powiedzieć smutną prawdę („największymi seksistkami są często same kobiety”), na wszelki wypadek z kretesem wybuczano.
Feminizm przedsiębiorczych pań sprowadza się do podsycania antagonizmów wobec facetów odmawiających przesunięcia się na listach wyborczych i zejścia z kierowniczych stanowisk. Skupiają swoją energię na długości szortów hostess reklamujących luksusowe auta. Tymczasem szczytne postulaty, z którymi siedem lat temu zaczynały – np. zebranie rzetelnej, wiarygodnej informacji o skali zaległości alimentacyjnych – nadal pozostają jedynie w sferze deklaracji. Inne sfery, w których stowarzyszone panie mogą i powinny się wykazać – jeśli faktycznie los wszystkich, nie tylko wybranych polskich kobiet nie jest im obojętny – to walka o poprawę warunków więźniarek, dążenie do legalizacji prostytucji, rzeczone już alimenty, popularyzacja antykoncepcji, pomoc prawna ofiarom przemocy domowej czy biurowej. To jednak wymagałoby od Bochniarz i spółki postawienia się po drugiej stronie mocy niż rozkręcanie związku zawodowego ludzi biznesu. Kobiety z wyżej wymienionych kategorii nie mają szans na bycie prezeskami, polityczkami, ministrami, nawet w gabinecie cieni. Zareklamują Kongres z pewnością mniej znacząco niż „Ewa”, bo jedynie swoją potencjalną wdzięcznością. Jak się okazuje, byt określa nie tylko świadomość, ale nawet feminizm.