Site icon Portal informacyjny STRAJK

Konwencje partyjne: dzień cudów i dziwów

Sobotnie konwencje wyborcze były, zgodnie z oczekiwaniami, okazją do festiwalu obietnic. Obietnice PiS nie odbiegały zbytnio od dotychczasowego repertuaru tej partii – z wyjątkiem zgoła zbędnych umizgów do przedsiębiorców – natomiast Platforma poszła na całość, z dość zatrważającym skutkiem. PSL zręcznie ukryło się między imprezami dwóch największych partii, żeby zwracać na siebie jak najmniej uwagi.

PiS powtórzyło znane z kampanii Andrzeja Dudy obietnice: 500 zł na dziecko, podniesienie kwoty wolnej od podatku i obniżenie wieku emerytalnego. Zapowiedziało też wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej na poziomie 12 zł (obiecuje to także PO), bezpłatne leki po 75. roku życia, opodatkowanie banków i hipermarketów. Dość zaskakująco zabrzmiała natomiast zapowiedź obniżenia podatków od przedsiębiorstw – do 15 procent dla firm o obrotach poniżej 1,2 mln euro rocznie – a także cała retoryka towarzysząca tej zapowiedzi. Szczególnie zdanie o tym, iż nie należy przeciwstawiać pracodawców pracownikom – doprawdy nie trzeba być marksistą, żeby wiedzieć, że interesy tych dwóch grup są sprzeczne. PiS, który prezentuje się jako partia „Polski solidarnej”, wrażliwości i sprawiedliwości społecznej, winien zdawać sobie sprawę z tego faktu.

Platforma zaprezentowała plan, który media błyskawicznie okrzyknęły „rewolucją podatkową” – chociaż tak naprawdę nikt do końca nie wie, na czym te rewolucyjne zmiany miałyby polegać. Nie ma natomiast wątpliwości, iż pomiędzy tonem zapowiedzi Ewy Kopacz a rzeczywistymi zmianami, które PO proponuje, istnieje przepaść formatu Rowu Mariańskiego.

– Zaproponujemy Polakom jednolitą stawkę podatku PIT na poziomie 10 procent i podatek ten będzie podatkiem powszechnym, sprawiedliwym i prostym, zlikwidujemy składkę na ZUS i składkę na NFZ – mówiła Ewa Kopacz, poprzedzając tę deklarację opowieścią o tym, jak to wezwała do siebie „dwóch największych sknerusów-liberałów” – Janusza Lewandowskiego i Mateusza Szczurka – i powiedziała im, że „Polacy muszą zarabiać więcej”.

Z wyjaśnień ekonomistów wynika jednak, że – wbrew słowom pani premier – PO nie proponuje podatku liniowego na poziomie 10 procent i rezygnacji z pobierania składek od wszystkich zarabiających, tylko inny rodzaj progresji podatkowej, gdzie wysokość podatku wiązałaby się z liczbą osób, na które przeznaczany jest dochód. Jak tłumaczy Janusz Lewandowski, podstawą obliczeń była czteroosobowa rodzina – rodzice z dwójką dzieci – w której pracuje tylko jedna osoba i zarabia pensję minimalną. Według dzisiejszych przepisów, podatki i składki zabierają takiej rodzinie ok. 30 procent jej dochodu – po reformie byłoby to 10 procent. Z drugiej strony wszakże, łączny koszt tych zmian to, wedle wyliczeń ministerstwa finansów, nieco ponad 10 miliardów złotych. Tymczasem samych składek państwo zbiera 230 miliardów. Jest zatem oczywiste, że zmiany nie polegają na tym, że będziemy płacić 10 procent podatku i z tych 10 procent budżet, obok dotychczasowych wydatków, zapłaci za nas składki na ZUS i NFZ. Zwłaszcza, że – jak wyjaśnia minister Szczurek – maksymalna stawka podatków i składek też zmaleje: dziś podatek, ZUS i NFZ to maksymalnie, dla zarabiających najwięcej, 43,5 proc. Po reformie zejdzie do 39,5 proc. W jaki sposób rząd chce to osiągnąć, dopłacając do tego zaledwie 10 miliardów, nie wyjaśniono. To jeden z przedwyborczych „cudów”. Nikt również nie wyjaśnił, po co w ogóle obniżać obciążenia budżetowe dla najlepiej zarabiających – skoro i tak na tle Europy płacą bardzo mało. Pewnym pozytywem tej propozycji zdaje się natomiast uznanie, że składka na ZUS i NFZ jest formą podatku – co może oznaczać powrót do racjonalnego systemu solidarności pokoleń, w miejsce absurdalnej koncepcji emerytur kapitałowych, wprowadzonych przez rząd Jerzego Buzka.

Z innych niezrozumiałych propozycji PO warto wymienić wprowadzenie jednej, uniwersalnej formy zatrudnienia kontraktowego – znów, nie wiadomo, czy nie grozi to osłabieniem praw tych pracowników, którzy mają szczęście posiadać umowę o pracę i cieszą się jeszcze jakąś tam ochroną Kodeksu Pracy. Wiadomo natomiast, że Platforma chce dokonać zamachu na związki zawodowe, likwidując obowiązek opłacania etatów związkowych przez pracodawcę. Ta propozycja wzbudziła na sali żywiołowy entuzjazm i – jako jedyna – oklaski na stojąco. Podsumowując: Platforma wzięła sobie do serca zarzut bycia „wyłącznie bezpłciową opozycją w stosunku do PiS”. Niestety nic nie wskazuje na to, aby jej propozycje porwały rodaków.

Na konwencji PSL, po którym nikt nie spodziewa się żadnego programu – z wyjątkiem ochrony KRUS przed likwidacją i rolników przed włączeniem do powszechnego systemu podatkowego – wiadomością dnia była „jedynka” dla zamieszanego w liczne afery posła Burego. – PSL do wszystkich wyciąga swoje dłonie – tłumaczył decyzję partii prezes Janusz Piechociński.

Exit mobile version