Władze Spółki Restrukturyzacji Kopalń poinformowały o wpłynięciu jednej oferty kupna zabrzańskiego zakładu wydobywczego. Jest to spore zaskoczenie, gdyż szanse dla pojawienie się inwestora oceniano jako niemal zerowe. Jak na razie nie wiadomo jednak, kim jest ewentualny kontrahent.
Kopalnia Makoszowy w maju ubiegłego roku została przesunięta do górniczego hadesu, jakim jest Spółka Restrukturyzacji Kopalń, skupiająca nierentowne zakłady, przeznaczone do wygaszenia lub przekazania prywatnemu bądź publicznemu inwestorowi. W przypadku zabrzańskiego zakładu mało kto wierzył, że takowy się znajdzie. Dlaczego? Kopalnia wydobywa dużo węgla – 350 tys. ton, jednak koszt wydobycia jednej tony jest najwyższy w polskim górnictwie, przekracza 500 zł. W związku z tym menedżerowie nie radzą sobie z jego sprzedażą, na co ma również wpływ malejący popyt na węgiel na światowych rynkach. W ubiegłym roku udało się sprzedać niecałą połowę (166 tys. ton). Na każdej tonie węgla kopalnia traci średnio 328,34 zł.
Związkowcy uważają, że pojawienie się inwestora na horyzoncie jest sygnałem świadczącym o potencjalnej rentowności zakładu w przypadku dokonania niezbędnych inwestycji technologicznych. Wskazują też, że po zwolnieniu 700 z 2 tys. zatrudnionych wcześniej osób oraz pewnym zmniejszeniu kosztów produkcji, kopalnia jest w znacznie lepszej sytuacji niż rok temu. Związkowców popiera Jerzy Markowski, ekspert ds. górnictwa i były wiceministry energii, który w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przyznaje, że sam kupiłby zakład, gdyby dysponował odpowiednim kapitałem. Jego zdaniem pokłady w Makoszowym wystarczą na mniej więcej 50 lat, a zakład jest jednym z najbezpieczniejszych, jeśli chodzi o zagrożenie metanowe.
Rozmowy z inwestorem mają się rozpocząć w poniedziałek. Problemem może być jednak konieczność zwrotu przez nabywcę otrzymanej przez zakład pomocy publicznej. A do tej pory państwo ulokowało w zabrzańskiej kopalni aż 220 mln zł. Do tego trzeba również doliczyć środki przekazane na świadczenia socjalne dla pracowników, czyli ok. 28,7 mln zł. Górnicy mają jednak nadzieję, że ich miejsce pracy zostanie uratowane. Z prośbą o wparcie zwrócili się nawet do papieża Franciszka.