Wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin zapowiedział wstrzymanie pracy w dwunastu kopalniach na Śląsku. Ale to nie jedyne duże zakłady pracy, które w ostatnich dniach okazały się miejscami rozprzestrzeniania choroby.
– Proponujemy czasowe wyłączenie pracy we wszystkich kopalniach, w których odnotowujemy dzisiaj zarażenia koronawirusem, a których załogi nie zostały w pełni przebadane – poinformował Sasin podczas konferencji prasowej. Chodzi o 10 kopalń Polskiej Grupy Górniczej i dwie należące do Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Wczoraj w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim przedstawiciele zarządów i związków zawodowych z PGG oraz JSW rozmawiali o kolejnych działaniach, jakie powinny zostać podjęte w związku z sytuacją epidemiologiczną. Wypracowano porozumienie, na mocy którego w dwunastu kopalniach pozostanie jedynie „szczątkowy personel” zabezpieczający kopalnie w okresie zawieszenia wydobycia. Inni pracownicy przejdą na trzytygodniowe postojowe. W jego trakcie będą otrzymywać 100 proc. wynagrodzenia.
Od początku pandemii, jak podaje Polska Agencja Prasowa, w kopalniach PGG, JSW oraz spółki Węglokoks Kraj odnotowano 4922 przypadki zakażeń, z czego co najmniej ok. 800 osób wyzdrowiało. Ta ostatnia liczba dotyczy tylko PGG i Węglokoksu, gdyż JSW nie podaje takich statystyk.
– Spółki robiły, co mogły, by uniknąć tej sytuacji. Niestety specyfika tych wielkich zakładów sprawia, że epidemia mogła się tam rozprzestrzeniać – skomentował sytuację w kopalniach Bogusław Ziętek, przewodniczący związku zawodowego „Sierpień 80”, w rozmowie z Onetem. – Można mieć pretensje o to, że testowanie wyglądało bardzo różnie, głównie źle. Górnicy musieli czekać na testy i wyniki po trzy tygodnie, a nawet miesiąc.
Według związkowca decyzje podjęte teraz w sprawie wstrzymania wydobycia są bardzo dobre, ale powinny były zapaść dużo wcześniej.
Zupełnie innego zdania są liderzy śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”. Dominik Kolorz, stojący na czele struktur związku w tym regionie, wezwał premiera, by nie zamykał kopalń.
– Każdy, kto ma elementarną wiedzę na temat funkcjonowania kopalń węgla kamiennego wie, że tego typu zakładów nie można zatrzymać z dnia na dzień bez odpowiedniego zabezpieczenia technologicznego. Co więcej, żeby górnicy po tak długiej przerwie mieli do czego wracać, kopalnia musi działać co najmniej na 50 proc. swoich mocy – piszą związkowcy do szefa rządu. Podejrzewają, że kopalnie zamknięte w czasie pandemii już nie przywrócą wydobycia, a pozbawione dochodu spółki górnicze poniosą ogromne straty.
Obawy o to, że duże zakłady pracy staną się miejscami transmisji wirusa wyrażały od początku związki zawodowe. Rząd jednak niemal całkowicie odpuścił sprawę zabezpieczenia pracowników. Wymuszenie na pracodawcach naprawdę skutecznych rozwiązań w tym kierunku, czy nawet zapewnienie regularnego testowania na wielką skalę najwyraźniej było znacznie trudniejsze, niż zakazywanie wszelkich zgromadzeń (nawet tych z zachowaniem odstępów) czy zamykanie wstępu do lasu.
Tymczasem chorują nie tylko pracownicy kopalń: od kilku dni rośnie liczba zakażonych w fabryce lodów i mrożonek w Działoszynie (woj. łódzkie). Ostatnie informacje mówią już o 82 chorych pracownikach. Pod koniec maja ogniskiem zakażeń stała się fabryka mebli w Jankowach k. Kępna (woj. wielkopolskie). Tam również pracownicy dopominali się o testy, natychmiast po tym, gdy dwójka zatrudnionych sama zgłosiła się do sanepidu z podejrzanymi objawami. Zwlekano jednak kilka tygodni z ich przeprowadzeniem.
Władze tymczasem nie przestają zapewniać, że sytuacja w kraju jest pod kontrolą. – Rzeczywiście mamy po kilkaset przypadków dziennie. Ale czy to jest tak dużo w porównaniu z tym, co występowało i występuje w innych krajach Europy? Ja uważam, że to nie jest tak bardzo dużo – mówił prezydent Duda podczas czatu za pośrednictwem Facebooka w niedzielę.