Kanclerz Niemiec Angela Merkel ogłosiła podczas poniedziałkowej konferencji prasowej (16 marca) wprowadzenie „bardzo restrykcyjnych” ograniczeń, których nie widziano w Niemczech w okresie powojennym. To część odpowiedzi na szybkie rozprzestrzenianie się koronawirusa w Niemczech. Są one jednak wybiórcze, bowiem nie dotyczą zakładów produkcyjnych, w tym również takich, które nie produkują dóbr pierwszej potrzeby.
Granice zewnętrzne zostały w dużej mierze zamknięte, a kto przejedzie – jest drobiazgowo kontrolowany. Zamkniętych jest też wiele firm, z wyjątkiem supermarketów, aptek, stacji paliw i banków. Ograniczono godziny otwarcia restauracji, wprowadzając limit klientów i wymóg zachowania minimalnej odległości między stolikami.
Planowane jest zamknięcie wszystkich szkół, uniwersytetów oraz obiektów sportowych i rekreacyjnych. Nie będzie wolno również organizować żadnych spotkań i konferencji w obiektach publicznych. Co ważne, zakaz dotyczy również kościołów, cerkwi, meczetów i synagog, które w czasie kwarantanny nie będą mogły organizować uroczystości religijnych z udziałem wiernych.
Te ograniczenia spowodowane są szybkim rozprzestrzenianiem się koronawirusa w Niemczech. Liczba zarażonych wzrosła z 4,8 tys. w weekend do ponad 9 tys. we wtorek wieczorem; zanotowano 26 ofiar śmiertelnych.
Wszyscy eksperci w Niemczech zgadzają się co do tego, że ograniczenie kontaktów między ludźmi jest niezbędne do spowolnienia wykładniczego rozprzestrzeniania się pandemii. Tyle że, podczas gdy ograniczono swobodę przemieszczania się czy spotkania towarzyskie ludności, testów na koronawirus jest wciąż za mało. Tymczasem, jak pokazuje doświadczenie Chin, Korei Południowej i Wietnamu, to testy mają decydujące znaczenie w powstrzymywaniu wirusa. Światowa Organizacja Zdrowia również zaleciła takie podejście.
To nie życie ludzi, ale zyski wielkiego biznesu są głównym priorytetem rządu kanclerz Merkel. Z jednej strony w swoim wystąpieniu w ogóle nie wspomniała o zwiększeniu ilości testów oraz stwierdziła, że rząd federalny nie ma pieniędzy na zwiększenie pojemności szpitali. Z drugiej strony zapowiedziała olbrzymie środki dla niemieckiego biznesu, stwierdzając, że jej rząd chce „w jak największym stopniu zachować procedury ekonomiczne”. Dla pracowników firm produkcyjnych oznacza to jedno, że w najbliższych tygodniach będą ryzykować życiem i zdrowiem, codziennie przychodząc do pracy i przebywając na hali produkcyjnej z setkami innych ludzi. Dotyczy to także przedsiębiorstw, których produkcja nie jest niezbędna, by zapewnić podstawowe potrzeby ludności. Również i tam pracownicy są zmuszani do pracy.
W ubiegły piątek rząd federalny ogłosił pakiet ratunkowy dla firm i banków „na nieograniczoną sumę”. W związku z tym, że tzw. wielka koalicja chadeków z socjaldemokratami (CDU-SPD) wraz z Partią Zielonych ograniczyła niegdyś wydatki na opiekę zdrowotną i usługi społeczne, obecny rząd Merkel planuje przeznaczyć aż 500 mld euro na ochronę banków i dużych korporacji przed skutkami kryzysu wywołanego przez pandemię.
„Mamy wystarczająco dużo pieniędzy i wykorzystujemy je”, powiedział minister finansów Olaf Scholz (SPD), który jest twardym zwolennikiem zrównoważonych budżetów i braku nowego długu publicznego, bojkotując wezwania do zwiększenia pomocy społecznej dla zwykłych ludzi w obliczu rozprzestrzeniającej się pandemii.
Podobnie jak 12 lat temu, korzyści z rządowego programu pomocy odniosą w szczególności duże korporacje. Mogą one liczyć w sumie na 5 mld euro kredytów z kontrolowanego przez państwo Banku Odbudowy (KfW). Pomoc dla małych i średnich przedsiębiorstw wyniesie w sumie 2 mld euro.
Chociaż olbrzymi pakiet ratunkowy dla korporacji i mniejszych firm będzie miał konsekwencje polityczne i pociągnie za sobą szeroko zakrojone środki oszczędnościowe, nie był przedmiotem poważnej debaty ani w parlamencie federalnym, ani w parlamentach krajów związkowych. W ciągu jednego dnia został przyjęty przez gabinet Merkel, uchwalony przez obie izby parlamentu federalnego i podpisany przez prezydenta Niemiec. Parlamentarzyści nie mieli czasu, aby zapoznać się z nowymi projektami, nie wspominając o dyskusji w odpowiednich komisjach.
Te de facto niedemokratyczne działania, bo pozbawione debaty społecznej i parlamentarnej, próbuje się przedstawiać jako wynik ponadpartyjnego i ogólnonarodowego konsensusu. Przedstawiciele niemieckich pracodawców próbują wykorzystać pandemię do wyciągnięcia z budżetu centralnego olbrzymich środków. Zdaniem Reinera Hoffmanna, szefa Niemieckiej Konfederacji Związków Zawodowych, dotowanie bogaczy służy dobru całego społeczeństwa, które w obecnej sytuacji kryzysowej powinno się zjednoczyć.
Niestety, działania te popiera niemiecka lewica parlamentarna oraz związki zawodowe. Dietmar Bartsch (die Linke), lider grupy parlamentarnej lewicy, powiedział na antenie publicznego radia Deutschlandfunk, że należy wszystko zrobić, aby utrzymać gospodarkę w obliczu rozprzestrzeniania się wirusa. Jego zdaniem kryzys epidemiologiczny to nie jest to odpowiedni moment na ostrą krytykę rządu ze strony opozycji, a cała klasa niemiecka robi wszystko, co konieczne i możliwe.
Podczas gdy szefowie firm przejdą przez kryzys epidemiologiczny i gospodarczy suchą nogą, miliony ludzi budujący ich dobrobyt w fabrykach znajdują się obecnie na pierwszej linii frontu, niepewni czy każdy kolejny dzień nie przyniesie im zakażenia skutkującego chorobą, a być może i śmiercią. Oni jednak nie mogą liczyć na wsparcie ze strony niemieckiego państwa.