Głęboki kryzys polityczny, eskalacja przemocy, głód i poważne zagrożenie epidemią cholery wygnały z kraju już ćwierć miliona uchodźców. Unicef alarmuje, że sytuacja w Burundi jest tragiczna.
Burundi należy do najbiedniejszych krajów na świecie, najbardziej zagrożonych głodem. Nigdy w zasadzie nie zaznał stabilności politycznej – od lat 60 XX w., kiedy kraj podjął pierwsze próby uzyskania niezależności od europejskich kolonizatorów, dręczony jest powtarzającymi się konfliktami na tle etnicznym, wybuchającymi w całym regionie pomiędzy ludem Tutsi i Hutu. W Burundi, podobnie jak w sąsiedniej Rwandzie, doprowadziły one do aktów ludobójstwa oraz krwawej wojny domowej. W 2005 roku zakończyło ją wybranie na prezydenta Pierre’a Nkurunzizy, pochodzącego z ludu Hutu. Nkurunziza w kwietniu zeszłego roku odmówił jednak ustąpienia z urzędu, mimo że minęły już zapisane w konstytucji dwie kadencje, podczas których można być głową państwa.
Od tego czasu trwają protesty opozycji, brutalnie tłumione przez siły rządowe. Przeciwko Nkuruzizie występują zarówno Hutu, jak i Tutsi, jednak walczący w wojnie domowej po stronie Hutu prezydent kieruje represje przede wszystkim w stronę Tutsi. Wojska zamordowały setki osób, z kraju uciekło już 245 tys. uchodźców. Przyczyną paniki jest nie tylko obawa o kolejny konflikt na tle etnicznym, ale także wywołany kryzysem politycznym realny rozpad państwa, brak dostępu do edukacji, opieki medycznej i realne widmo głodu. Dodatkowo wyjątkowo silny w tym roku El Nino powoduje w całej Afryce Południowej wyjątkowo intensywne opady deszczu, co pogłębia kryzys żywnościowy i przyczynia się do łatwiejszego rozprzestrzeniania się takich chorób, jak malaria i cholera. Tymczasem w zeszłym roku, w ramach sankcji przeciw Nkurunzizie Unia Europejska wycofała 2 mln euro, które miały zostać przeznaczone na pomoc humanitarną dla Burundi. Dostęp do żywności i leków jest w ogromnej mierze uzależniony od hojności międzynarodowych sponsorów, którzy ze względu na niestabilną sytuację polityczną nie mają do kogo kierować środków.
– Jeszcze przed kryzysem globalny wskaźnik głodu w Burundi należał do najwyższych na świecie – mówi Viktor Nylund z Unicefu. – Jeśli chodzi o służbę zdrowia, która w 58 proc. utrzymywana jest przez zagranicznych darczyńców, to już widać głębokie pęknięcia w systemie, zaczyna brakować podstawowych leków – ostrzega. Nylund twierdzi, że w głębokim kryzysie jest również edukacja. – Otrzymujemy sygnały o tym, że dzieci przychodzące na lekcje są po prostu głodne, nie są w stanie brać w nich udziału. Z drugiej strony – państwo w coraz mniejszym stopniu jest w stanie w ogóle utrzymywać szkoły, płacić nauczycielom – relacjonuje. W Bujumburze, stolicy Burundi, odnotowuje się też poważny wzrost przestępczości i przemocy, również na tle seksualnym. Komisarz ONZ ds. praw człowieka ostrzegał w zeszłym miesiącu, że całkowity upadek instytucji strzegących prawa jest „tuż za rogiem”; prowadzone są śledztwa w sprawie masowych gwałtów zbiorowych, porwań i zbiorowych grobów, w których prawdopodobnie znajdują się ofiary grudniowej fali represji wobec opozycji.
Jak wylicza Unicef, brakuje 400 mln dolarów, żeby zahamować spowodowaną przez El Nino falę malarii i zatrzymać epidemię cholery. – Nie mam kryształowej kuli, ale prognozy w kwestii zdrowia w Burundi są przerażające – mówi Nylund. – Nawet gdyby założyć, że sytuacja polityczna się ustabilizuje, nie ma żadnych szans, żeby ludność Burundi przetrwała bez pomocy międzynarodowej.
[crp]