Monika Jaruzelska wstąpiła na tron. 17 lutego córka i jedyna spadkobierczyni generała, uzyskała własność słynnej willi na warszawskim Mokotowie. Tej samej, w której gościli niegdyś: Wałęsa, Gorbaczow czy Kaszpirowski. Tej samej, pod którą każdego roku w rocznicę stanu wojennego koczują antykomuniści. Jaruzelskiej demony przeszłości nie straszne. Zamierza w willi zamieszkać. Egzorcyzmów nie planuje. Szable, mundury, ordery, meble – wszystko zostanie na swoim miejscu, by zachować genius loci. Jeszcze kilka miesięcy remontu i Towarzyszka Panienka zostanie dziedziczką na generalskich komnatach.
Tego samego dnia, 17 lutego, radna Miasta Stołecznego Warszawy, wiceprzewodnicząca Komisji ds. Nazewnictwa Miejskiego Monika Jaruzelska odrzuciła pomysł przemianowania Ronda Dmowskiego na Rondo Praw Kobiet. Należy podkreślić, że nie spodobał jej się zarówno sam koncept, jak i okoliczności, w jakich został ogłoszony. Nie zrobiła na niej wrażenia lista 14 tysięcy podpisów pod petycją. Dmowski zostaje.
„Ja uważam przede wszystkim, że nie powinno się to znaleźć w porządku obrad. (…) Absolutnie uważam, że powinno powstać coś takiego jak rondo, plac, ulica praw kobiet, natomiast to nie powinno się moim zdaniem odbyć przez pewnego rodzaju wymuszenie, bo to jest tryb rewolucyjny” – stwierdziła.
Według radnej Jaruzelskiej „zamykanie Romana Dmowskiego tylko w słowach »antysemita« i »faszysta« jest pewnego rodzaju ignorancją, jest to jednak osoba znacząca dla naszej historii; jest to ignorancja i zdecydowanie polityczna rzecz”.
Przypomnijmy może jak do tego doszło. Córka generała pojawiła się w polityce bardzo późno, bo wieku 55 lat. Jej start w wyborach samorządowych w 2018 roku zyskał spory rozgłos. Wśród wyborców lewicy, szczególnie tych pamiętających PRL narodziła się też nadzieja – oto pojawia się debiutantka, nieskażona smrodem wielkiej polityki, z poważnym nazwiskiem.
Monika Jaruzelska cały ten potencjał sprzeniewierzyła. W bardzo kiepskim stylu. Wzbudzała oszołomienie kwestionując prawo do legalnej aborcji, potem zabrała się za atakowanie działaczy LGBT wespół z rządową propagandą, a kiedy nastał Strajk Kobiet, oświadczyła, że śmierdzą jej takie radykalizmy. Kiedy założyła kanał na YT, poznaliśmy jej nowych znajomych od herbatki. W willi generała pogawędziła z Grzegorzem Braunem, ucięła sympatyczną pogawędkę o wolności słowa z Marcinem Rolą, poszukała wspólnej przestrzeni z Rafałem Ziemkiewiczem, a jako partnera do rozważań o patriotyzmie wybrała Adama Wielomskiego, konserwatywne dziwadło. Towarzyszka Panienka tak się oddawała ekumenicznym rozkoszom, że pewnego dnia trafiła do Brunatnej Księgi, aktualizowanej co roku przez Stowarzyszenie Nigdy Więcej, Dziś bryluje na okładce Sieci, TVP regularnie cytuje jej wypowiedzi, a Dmowskiego broni przed atakami lewicy.
Monika Jaruzelska oczywiście faszystką nie jest. Nie przeszkadza jej to jednak w surfowaniu na brunatnych falach, kiedy trzeba zawalczyć o publikę dla swojego projektu medialnego. Nie wątpię, że stołowanie się z faszolami w generalskim saloniku sprzedaje się w sieci znakomicie. Monika Jaruzelska wybrała model lawirowania między lewicą, a prawicowym ekstremizmem kierując się kalkulacją i wizją osobistych korzyści.
Wojciech Jaruzelski nie był gospodarczym liberałem. Wolny rynek wprowadził w ramach geopolitycznej analizy. Balansując między narodowym komunizmem gen. Milewskiego i Grunwaldu, a frakcją liberalną Rakowskiego, obserwował zachodzące procesy i postawił na opcję, która po prostu dominowała na świecie.
Córka generała nie ma władzy, nie zapisała też chlubnych kart, jakimi mógł pochwalić się jej ojciec – żołnierz i patriota Polski Ludowej. Jej decyzje nie rodzą rozległych skutków politycznych. A mimo dokonała karykaturalnego powtórzenia gestu Wojciecha Jaruzelskiego. O ile jednak jego historia postawiła w dramatycznych okolicznościach, jej wybór był podyktowany czymś tak banalnym jak potrzeba fejmu i zarobku. Tragedia jak zwykle powraca jako farsa.