Na pokaz – śmiertelni wrogowie, w rzeczywistości – sojusznicy z konieczności. Panama Papers dowiodły ukrywanych przed opinią publiczną powiązań między królem Arabii Saudyjskiej a obecnym premierem Izraela Beniaminem Netanjahu.

Beniamin Netanjahu / fot. Wikimedia Commons
Beniamin Netanjahu – sojusznik USA szczęśliwy utrzymanek saudyjskich krezusów / fot. Wikimedia Commons

Oficjalnie większość krajów arabskich nazywa państwo Izrael bytem syjonistycznym i nie uznaje jego istnienia na ziemiach, które ich zdaniem powinny należeć do niepodległego państwa palestyńskiego. Arabia Saudyjska nie jest tu wyjątkiem (jako jedyne Izrael uznają
Egipt i Jordania). Urzędowa nienawiść, stanowiąca istotną część
państwowej propagandy, to jednak co innego, niż sojusze zawierane z
dala od oczu opinii publicznej. Jak ujawnił deputowany do Knesetu
Izaak Herzog, na podstawie ujawnionych w bieżącym roku dokumentów
(tzw. Panama Papers), jednym z dobroczyńców obecnego premiera Izraela
Beniamina Netanjahu podczas jego ostatniej kampanii wyborczej był…
król Arabii Saudyjskiej Salman ibn Abd al-Aziz.

Aby przekazać Netanjahu i jego prawicowej,
nacjonalistyczno-konserwatywnej partii Likud niebagatelną kwotę 80 mln
dolarów, król Salman musiał znaleźć pośrednika w osobie niejakiego
Muhammada Ijjada Kajalego, Syryjczyka z hiszpańskim paszportem. On
właśnie przekazał pieniądze na kampanię wyborczą na konto firmy
prowadzonej przez Teddy’ego Sagiego, izraelskiego biznesmena i
milionera, ulokowane na brytyjskich Wyspach Dziewiczych. A to, że Sagi
wsparł Likud, nikogo już specjalnie nie dziwiło. Gdyby nie Panama
Papers, drugie dno całej sprawy nigdy nie ujrzałoby światła dziennego.

Poparcie konserwatywnego polityka, wroga aspiracji niepodległościowych
Palestyńczyków przez jeszcze bardziej władcę jeszcze bardziej
konserwatywnej, wahhabickiej monarchii przestaje zdumiewać, kiedy
weźmiemy pod uwagę fakt, że oba kraje są od lat wspierane przez Stany
Zjednoczone i realizują w swoim najbliższym otoczeniu interesy elit
znad Potomaku. Salman ibn Abd al-Aziz może sobie atakować Izrael w
publicznych wystąpieniach, na użytek mało zorientowanych w geopolityce
obywateli. Tak naprawdę doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jego
państwo istnieje w takim kształcie, jak teraz, przede wszystkim
dlatego, że USA postanowiły zrobić sobie z niego jednego z
„regionalnych sojuszników” – podobnie jak Izrael. W Tel Awiwie
najlepszym gwarantem utrzymania dotychczasowych relacji z Ameryką jest
prawica. A to już dobra platforma do wzajemnego wspierania się,
prawda?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Dla mnie żadna nowina. Można się było domyślić choćby po tym, że ISIS *sponsorowane przez AS jakoś nie atakowało nigdy Izraela – śmiertelnego ponoć wroga, tylko muzułmanów określonego odłamu. Poza tym Izrael, tak jak Turcja handluje ropą z ISIS. Wrogowie tak chyba nie postępują?
    Wrogowie Izraela, ci prawdziwi, to tylko „wrogowie” USA, czyli sojusznicy Rosji.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Putin: jesteśmy gotowi do wojny jądrowej

Prezydent Rosji udzielił wywiadu dyrektorowi rosyjskiego holdingu medialnego „Rossija Sego…