Relacje z polsko-białoruskiej granicy dostarczają całego bukietu wrażeń. Opozycyjne media tłuką swoją narrację, zgrabnie łącząc wątki dość fałszywego współczucia wobec imigrantów z opowieścią, że sytuacja jest już tak poważna, że musimy zwrócić się do NATO. Plus oczywiście mniej lub bardziej jasno postawione wnioski, że wszystkiemu winny jest rząd PiS, który trzeba zmienić.

Rządowe media narrację mają prostszą: dzielne polskie wojsko odpiera ataki na polską granicę i wschodnią granicę Unii Europejskiej, której tradycyjnie własnymi piersiami bronimy. Przed obcą religią i cywilizacją. Łączy obie te grupy mediów tradycyjnie formowana wrogość wobec władz Białorusi i Rosji. Wszyscy wołają o więcej sankcji i nieuchronnie wpadają w histerię, która udziela się wszystkim odbiorcom.

Polska zbiera teraz owoce błędów swojej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Od lat wiadomo, że przez świat przetoczy się kolejna fala wędrówki ludów z różnych zresztą powodów: przewalających się przez świat kolejnych kryzysów i konfliktów rozpętanych przez anglosaską cywilizację na całym globie. Konfliktów rozpoczętych bez refleksji, kompetencji, rozumienia niezachodniego świata i gotowych rozwiązań na przyszłość. Rezultatem tych zjawisk była, musiała być! wielka ponadnarodowa i ponadpaństwowa migracja. Ludzie szukali swojego, lepszego miejsca do życia. I wiadomo było, że będą liczeni w milionach.

Polska uznała już dziesiątki lat temu, że coś takiego jak polityka migracyjna jest faramuszką zupełnie niepotrzebną krajowi, który ma zasłużenie ambicje sięgające co najmniej połowy kontynentu. Nikomu nie chciało się odpowiadać, czego i kogo potrzebuje rynek pracy w Polsce, tkanka społeczna i potrzebująca zmian nasza mentalność. Odpowiedzi na takie pytania wymagają naprawdę wielu lat pracy naukowców najróżniejszych dziedzin, mozolnego budowania koncepcji i widzenia interesu kraju na wiele lat do przodu. Nic nie zrobiono.

Płacimy teraz za lata fatalnej, bo nieskutecznej polityki wschodniej, nakierowanej na konfrontację a nigdy na współpracę. Próby budowania kolejnych sojuszy, trójkątów, kwadratów czy trapezów były zawsze nakierowane na to, by stać na pierwszej linii frontu potencjalnej wojny między Zachodem a Wschodem. Mało tego, Polska wysyłała na nieswoje wojny swoich żołnierzy, by nikt nie miał wątpliwości, że gotowi jesteśmy złożyć swój podpis pod kolejna krwawą rzeźnią. Niech nikt się nie łudzi, że ludy podbijanych krajów nam to zapomną.

Dziś w arabskich mediach kolejne zasięgi łapią filmiki z brutalnego wypychania imigrantów przez ludzi w polskich mundurach, tragiczne losy błąkających się po nadgranicznych lasach uchodźców. Część z tych przekazów jest zapewne przygotowana propagandowo tak samo, jak to robiły zachodnie media podczas konfliktów w Syrii i Iraku. Ofiary zawsze były instrumentalizowane. Ale efekt tych propagandowych działań skierowanych przeciwko Polsce przyniesie z pewnością skutek.

Nie ma teraz większego sensu spieranie się, czy wpuszczenie 10 tysięcy rodzin (po jednej na parafię katolicką) wstrząsnęłoby podstawami państwa polskiego i, a jakże, wiary katolickiej. Emocje sięgnęły takiej skali, że rozumy ludzkie zasnęły bardzo głęboko, a upiory ksenofobii, rasizmu i zwykłego ludzkiego okrucieństwa obudziły się i są bardzo żwawe.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…