Zastanawiające jest, na jak bardzo pstrym koniu jeździ łaska prawicowych publicystów. Kiedy Jarosław Kaczyński mówi o kondominiach lub białych różach jako symbolu nienawiści i co miesiąc blokuje Krakowskie Przedmieście – wysławia się go jako umiłowanego wodza z pozycji klęku. Jednak narracja odwraca się o 180 stopni, kiedy Kaczyński upomina się o prawa zwierząt. Wówczas redaktorzy z troską pochylają się nad dziwactwami starego kawalera, któremu odbiło na starość. Cóż zrobić, nawet najukochańszy ojciec narodu musi kiedyś zgłupieć – pewnie przez te koty (wiadomo, kiedy ktoś opiekuje się kotem to dobrze z nim nie jest – wink wink). Bo w Polsce starzy ludzie kochający zwierzęta, nawet jeśli dzierżą w rękach odpowiedzialność za cały kraj – to dziwowiska rekompensujące sobie brak dzieci i wnuków, politowania godni tetrycy ze swoimi „fiksacjami, które muszą rodzić kurioza”.
Tak określił Kaczyńskiego Łukasz Warzecha, który na łamach „Do Rzeczy” bawi się w adwokata branży futrzarskiej i próbuje wejść w buty Tomasza Terlikowskiego („Skandal, hańba! Zwierzęta zrównane z ludźmi w swoich prawach!”). Warzecha nie może nadziwić się, że „za zgwałcenie kobiety i zatłuczenie kijem psa sprawcy mogą trafić do więzienia na pięć lat”. Wiemy, jak bardzo prawica kocha polskie kobiety. Te lafiryndy niewdzięczne, jak Piasecka, co nie słyszą „wołania o miłość” swoich mężów. Chroni je przed ciapatymi. I choć czasem zdarzy się wykorzystać nietrzeźwą (kto z nas tego nie robił? No, chłopaki, tylko bez ściemy), to co – z psem jakimś je zrównywać?! W rączkę całować, jak już ugotowała i pozmywała!
Rozumiem, że redaktor Warzecha nie dopuścił takiego ciągu logicznego, że na karę bezwzględnego pozbawienia wolności skazana zostaje osoba, która dopuściła się przemocy wobec słabszej, bezbronnej istoty. Że okrucieństwo wobec zwierząt może być jedynie preludium do dalszych zbrodni? Że to sygnał, który należy w porę wychwycić i pokazać, że państwo okrutników ma na oku, wszystko widzi i nie zawaha się stanowczo zareagować?
Pomijam już fakt, że Łukasz Warzecha jest ordynarnym futrzarskim lobbystą, związanym ze Światem Rolnika, usiłującym udawać obiektywnego sędziego ważącego racje. Rzeczony tekst co akapit kipi absurdami. Autor oskarża o swego rodzaju zdradę ideologiczną dziennikarza „Gazety Polskiej Codziennie” Wojciecha Muchę, który opowiada się za zakazem hodowli zwierząt na futra. Redaktor Warzecha rwie włosy z głowy, że publicystka „GPC” wykazał się brakiem rzetelności – nie zaprosił do dyskusji właścicieli ferm, nie zapytał nawet bezczelnie o zdanie. Mucha „nie przedstawia ani jednego racjonalnego argumentu za likwidacją całej branży” według szanownego autora. Jego tekst to przesycone emocjami „dziennikarskie kuriozum” – wywodzi szanowny autor. I za chwilę pisze o tym, że najwidoczniej Mucha (razem z Czabańskim i w domyśle Kaczyńskim) „zapisał się do Razem”, że „całkowicie bezkrytycznie, bez śladu sceptycyzmu, przyjmuje stanowisko lewackich ekooszołomskich organizacji – Otwartych Klatek i Vivy”. Oto koronny przykład tekstu rzetelnego, nie „żerującego na emocjach”, jak robią to obrońcy zwierząt, pozbawiony inwektyw i hejtu solidny kawał pracy dziennikarskiej. Chapeau bas, panie redaktorze!
Dla red. Warzechy cierpienie zwierząt to „cierpienie” – lewackie obłąkańcze wymysły (podobnie zapewne jak homoseksualizm, o którym niektórzy konserwatyści potrafią w XXI wieku na poważnie napisać, że jest efektem lewicowej propagandy ostatnich lat). Oczywiście „lewicowy” to w tekście Warzechy najgorsza obelga. W swoim zamyśle autor chciał do żywego dotknąć kolegę z „GPC”, pisząc, że jego tekst przypomina te z „Krytyki Politycznej” lub nie daj Boże „Dziennika Opinii”.
Nie mam zamiaru dyskutować z tezami red. Warzechy i przekonywać go, że nie ma racji, broniąc futrzarzy. Autorzy raportu „Vivy!” zrobili to lepiej w swoim dokumencie, który można przeczytać tutaj. Jeśli red. Warzecha naprawdę chce pokazać, jaki jest, w odróżnieniu od „tego strasznego Muchy”, obiektywny – przeczyta bez uprzedzeń to opracowanie. Jestem pewna, że logo na pierwszej stronie go nie odstraszy.
Mój komentarz nie jest tekstem o futrach. Jest tekstem o dziennikarskiej bezczelności, manipulacji i propagandzie udającej obiektywną dyskusję, gdzie pełno jest złych stereotypów i ram, a przede wszystkim pogardy, która tak bardzo was oburza, ale wyłącznie w odniesieniu do własnych świętości, na zasadzie mentalności Kalego.