Przeraża mnie napastliwość komentarzy w sprawie „Michalik versus Terlikowska”. Zwłaszcza że komentujący w większości najpierw deklaratywnie odcinają się od wartościowania, jakie rzekomo swoim komentarzem zaprezentowała redaktorka „Superstacji”, po czym za chwilę sami wartościują w najlepsze, w dodatku sięgając po coraz bardziej absurdalne argumenty ocierające się niekiedy o amatorską psychoanalizę.
Redaktor Eliza Michalik przyznała się, że odmówiła kiedyś udziału w debacie z Małgorzatą Terlikowską, ponieważ uznała, że jej potencjalna rozmówczyni nie posiada ku temu odpowiednich kompetencji (urodziła piątkę dzieci i oprócz bycia żoną przy mężu nie posiada dorobku zawodowego). Jest to oczywiście nieprawda. Małgorzata Terlikowska, filozofka z wykształcenia, ma za sobą lata pracy w mediach. Była dziennikarką radiową i agencyjną, współpracowała z TVP, pisze i redaguje książki. Na tym praktycznie należałoby zakończyć dyskusję. Ocena red. Michalik (ta pani ma tylko prywatne i zero zawodowego) nie pokrywa się z rzeczywistością. I tyle. Zaś „piątka dzieci” jako przytyk była zupełnie niepotrzebną złośliwością, sugerującą, że posiadanie licznej rodziny stoi w sprzeczności z intelektualnym rozwojem. Temu (bardzo szkodliwemu zresztą) stereotypowi również postać Terlikowskiej przeczy.
Inną sprawą jest to, że katolicka publicystka jest osobą opiniotwórczą w zupełnie innej bańce niż Eliza Michalik. Osobiście wiele z forsowanych przez nią poglądów uważam za archaiczne i szkodliwe, ale jestem również zdania, że swoich racji należy dowodzić argumentami, a w spektrum walki o prawa kobiet w XXI wieku dialog jest narzędziem ważnym i cholernie niedocenianym.
Ale w internecie rozpętało się nagle jakieś piekło polegające na wyciąganiu i jednej i drugiej dziennikarce coraz bardziej absurdalnych faktów z życia i zamiast skupić się na potencjalnie ciekawym starciu poglądów, urządzono swoiste Fame MMA pt. „która bardziej”: „sfrustrowana stara panna”, której „nikt nie chciał” versus „kura domowa”, która „może mieć coś do powiedzenia na temat smoczków i butelek, ale niczego innego”. Przedstawiciele czwartej władzy nie pomogli.
„Chodzi o matkę piątki dzieci, w dodatku posiadającą doktorat z filozofii. To chyba bardziej uprawnia do udziału w debacie publicznej niż na przykład bycie plagiatorką” – stwierdził Filip Memches z TVP Kultura. Eliza Michalik wielokrotnie tłumaczyła się z oskarżeń o plagiat. Przepraszała już za nierzetelność. Nie widzę powodu, aby miała przepraszać za błąd sprzed lat przy każdej okazji aż do śmierci. Zwłaszcza, że jej dorobek od czasu pracy w „Gazecie Polskiej” realnie się powiększył. Wystarczy na odpokutowanie, czy jeszcze ma pobiec 7 razy wokół bloku?
„Małgorzata Terlikowska jest znacznie lepiej wykształcona i ma o wiele większa wiedzę (była redaktorem lub autorką w sumie ok. 100 książek) od Elizy Michalik. I do tego jeszcze urodziła i wychowała kilkoro dzieci. Rozumiem, że to trochę boli” – napisał Piotr Pałka. Serio Panie Redaktorze? Ma Pan szklaną kulę albo inny wgląd w całokształt czyjejś wiedzy ogólnej? Jak Pan to wylicza, na punkty?
Obrońcy jednej i drugiej strony z lubością okładają się pałkami, próbując wykazać, że po drugiej stronie dotkliwiej biją Murzynów. Natomiast tylko w refleksji red. Maliny Błańskiej znalazłam próbę odpowiedzi na pytanie „jak hodować przyszłych komentatorów” i skąd ich brać. Bo każda Michalik, Żakowski, Sroczyński czy Semka kiedyś zaczynali. Ktoś dał im kredyt zaufania, że warto byłoby posłuchać lub przeczytać, co mają do powiedzenia.
Dołączyłabym do tego pytanie o mityczne „uprawnienia” do prowadzenia debaty publicznej. Otóż coś takiego obiektywnie nie istnieje, tak jak nie istnieje jeden możliwy wzorzec debaty. Przede wszystkim chyba środowisko dziennikarskie powinno nieco spuścić powietrze z nadmuchanego balonika z przekonaniem o własnej sprawczości, zwłaszcza tam, gdzie poruszamy się w sferze światopoglądu, a nie eksperckiej wiedzy. O tym, czy stajemy się opiniotwórczy, decydować powinna moc naszych argumentów, a nie liczba napisanych felietonów, czy rozpoznawalność tytułu, w którym publikujemy. Jeśli uważamy, że nasz oponent zepsułby poziom debaty fanatyzmem czy zacietrzewieniem (a rozumiem, że mniej więcej o to mogło chodzić Elizie Michalik), wykażmy to. Ale na Boga, nie za pomocą wyciągania liczby zmienionych w życiu pieluch.