Kuba coraz bardziej pogrąża się w kryzysie, a problemy, z powodu których Kubańczycy wyszli na ulice 11 lipca dalej są aktualne. Jak Komunistyczna Partia Kuby radzi sobie z kryzysem i czy wyciąga jakiekolwiek lekcje?
Ceny rosną, inflacja galopuje, kubańskie peso traci na wartości, Kubańczycy są coraz bardziej zaniepokojeni. Mając w pamięci 11 lipca i pragnienia większej, oddolnej demokracji, przywódcy Kubańskiej Partii Komunistycznej od miesięcy spotykają się z mieszkańcami co biedniejszych dzielnic i miast, by, jak powiedział prezydent Miguel Díaz-Canel, dowiedzieć się „jakie są zmartwienia ludzi i w jakich miejscach działają oddolne organizacje partyjne”.
Wina USA
Te nieśmiałe ruchy dowodzą, że kubańscy komuniści przestraszyli się manifestacji, chodź publicznie mówią, że były to prowokacje ze strony Stanów Zjednoczonych (i co do tego niekoniecznie muszą się w pełni mylić, wystarczy przypomnieć sobie akcję z grupą La Villa del Humor). Podczas zgromadzenia, które odbyło się na początku lutego prezydent solennie zapewniał, że 11 lipca był próbą „miękkiego zamachu stanu”, pośrednio i bezpośrednio organizowanym przez USA. A narracja ta podparta jest liczbami: 800 aresztowanych osób i 160 procesów, z których wiele toczy się do dzisiaj – wielu manifestantom grożą kary nawet do 20 lat więzienia za podburzanie czy przestępstwa polityczne.
Najpewniej prawda leży gdzieś pośrodku – dowodów na to, że w lipcowych manifestacjach palce maczały Stany Zjednoczone, jest bez liku. Dla przykładu wystarczy wspomnieć, że wspierające Kubę hashtagi jakimś cudem w większości pochodziły z hiszpańskich IP, a protesty zaczęły się w niewielkiej miejscowości San Antonio de los Baños – dokładnie tym miasteczku, za którego fejsbukowe forum mieszkańców miała uchodzić La Villa del Humor. Z drugiej strony życie Kubańczyków nie jest usłane różami mimo sprawnego poradzenia sobie z pandemią COVID-19 i dla wielu była to po prostu okazja na wyrażenie swoich potrzeb i obaw – niekoniecznie chęć obalenia komunistycznego rządu. Bo wtedy dlaczego tylu manifestantów miałoby skandować imię i nazwisko Fidela Castro?
A więc przywódcy mają świadomość, że część protestujących Kubańczyków wyrażała udziałem w protestach swoje potrzeby dotyczące jakości życia – tych bytowych, związanych bezpośrednio z ceną czy dostępnością towarów i usług – ale też takich, jak oddolna demokracja. Dlatego postawili na aktywność miejskich zgromadzeń (tzw. Poder Popular) i próby decentralizacji partii. I być może to jest właśnie dobry trop.
Zdolaryzowana Kuba
Prawdą jest jednak, że nie samym powiewem demokracji PCC uspokoi Kubańczyków, jeśli codzienne zakupy przy inflacji wynoszącej 73,3 proc. są taką męką (a warto wspomnieć, że według wielu ekonomistów, zwłaszcza na czarnym rynku, jest ona jeszcze wyższa). Dodatkowo rośnie wartość dolara – na rynku „równoległym” wynosi 100 pesos za jednego dolara, kiedy oficjalny kurs wymiany to 24 pesos za dolara.
Z drugiej strony gospodarka kubańska w dalszym ciągu dzielnie opiera się zarówno pandemii, jak i agresji finansowej pod postacią w dalszym ciągu obowiązującego, morderczego embargo.
Liberalizacja prawa rodzinnego?
Od 2 lutego w życie wchodzi w życie proces konsultacji nowego kodeksu rodzinnego, który finalnie ma być zaakceptowany w formie referendum. Konsultacje będą się odbywać w obecności obywateli – zaplanowano około 78 tysięcy zgromadzeń na całej wyspie, a w każdym z nich będzie mogło wziąć – ze względu na warunki sanitarne – około stu osób. Kubańczycy będą mogli wówczas zgłaszać swoje poprawki.
Operacja ta ma niejako „wybadać grunt” opinii Kubańczyków w kwestii takich jak małżeństwa par jednopłciowych czy nawet adoptowania przez nich dzieci. Sami komuniści nie są zwolennikami takich rozwiązań, ale trudno określić, jak podejdą do nich obywatele, których większość jest wyznania chrześcijańskiego.