Piotr Szumlewicz zapytał na łamach Strajk.eu „Dlaczego lewica kocha 500+?”. Nie wiem skąd wyciągnął on wnioski o miłości do tego programu. Jednak krytyczne poparcie dla niego jest z pewnością wyrazem realizmu lewicy.
Według Piotra Szumlewicza dyskusja na temat zastąpienia wypłacania wsparcia w ramach programu Rodzina 500+ w gotówce pomysłem bonów przedstawionym przez wicepremier Jadwigę Emilewicz „mogłaby być ciekawa”. Oczywiście, równie ciekawa byłaby debata na przykład nad podatkiem liniowym, czy pogłównym. Czy oznacza to jednak, że powinniśmy do niej dążyć?
Przez lata wypłacania 500+ rodziny przyzwyczaiły się, że do ich budżetu trafiają pieniądze, które można elastycznie wydatkować. Nie sprawdziły się ostrzeżenia neoliberalnych klasistów jakoby biedni nie umieli wykorzystać tych funduszy i przepijali je lub przeznaczali na przykład na nowe samochody. W projekcie bonów brzmią podobne uprzedzenia. Emilewicz, reprezentująca neoliberalne skrzydło obecnej władzy, sonduje na ile możliwe jest stworzenie mechanizmu dyscyplinowania biednych oraz cięć socjalnych. Oto rząd miałby wprowadzić bony i decydować na co społeczeństwo powinno je przeznaczać. Ułomność takiego rozwiązania widać na przykładzie bonów turystycznych. Bardzo prosto rozmyć w ten sposób program pomocowy i ograniczyć jego zakres. Bony turystyczne miały być przeznaczone dla wszystkich, obecnie mają je otrzymać już tylko rodzice i opiekunowie dzieci. Dodatkowo panuje bałagan jeśli chodzi o praktyczne wykorzystanie tych bonów. Sami pozbawieni bonów nie buntują się jednak tak bardzo, ponieważ odebrano im coś ulotnego. 500+ ma zupełnie inny charakter. To żywa gotówka. Dzięki jej otrzymaniu wiele rodzin było w stanie po raz pierwszy od lat wyjechać na wakacje. Pomogło również na przykład samotnym matkom, czy pracującym na umowach śmieciowych. Lewicę powinny cieszyć narzekania bieda przedsiębiorców iż „przez 500+ ludzie nie chcą pracować”. Oznacza to iż wcześniej oferowali tak mierne warunki zatrudnienia że pracownicy nie byli się w stanie utrzymać. W części branż 500+ wymusiło podwyższenie stawek, ponieważ dopływ pracowników ze wschodu nie zrównoważył w pełni braków kadrowych. Piotr Szumlewicz nie daje odpowiedzi jak wprowadzenie 500+ w formie bonów przełożyłoby się na rozwój sfery publicznej. Nie widzę takiego powiązania. Skorzystaliby raczej prywatni przedsiębiorcy zyskujący pieniądze za realizowanie przewidzianych w ramach bonów usług czy sprzedaż produktów.
Piotr Szumlewicz powołuje się w swoim tekście na przykład krajów skandynawskich i ich modelu pomocy społecznej oraz rozwiniętej sfery publicznej. Zapomina, że wszystkie one należą do państw o wysokiej lub bardzo wysokiej sile nabywczej. Oznacza to iż za najniższe wynagrodzenie można sobie tam pozwolić na życie o wyższym standardzie niż nawet zarabiając średnią krajową w Polsce. W Skandynawii dodatkowe wsparcie finansowe ze strony państwa, poza skrajnymi przypadkami, staje się więc zbędne.
Można krytykować sposób zorganizowania programu Rodzina 500+ jako wsparcia dla wszystkich, również bogatych. Przed postawieniem kryteriów i ewentualnym ograniczeniem grona beneficjentów należałoby jednak zadać sobie pytania, o których Piotr Szumlewicz nie wspomina. Po pierwsze: czy koszt takiej weryfikacji, administracji z nią związanej i kontroli nie byłby nadmierny? Może on bowiem w skrajnych przypadkach okazać się większym obciążeniem nawet niż przekazywanie 500+ stosunkowo niezbyt licznej grupie najbogatszych. Każde wprowadzenie kryteriów i konieczności wypełnienia wniosków eliminuje też z grona beneficjentów grupę najbardziej potrzebujących – najbiedniejszych, mieszkańców wsi i małych miast, czy inne grupy dla których składanie wniosków stanowi problem. Oczywiście można stworzyć program pomocy w składaniu tych wniosków, jednak wiemy jak w polskich warunkach wyglądają od strony praktyki podobne projekty.
Po drugie: czy manipulowanie przy kryteriach nie doprowadziłoby do początku końca programu? Z innych projektów, choćby Mieszkanie +, znamy praktykę stopniowego zmniejszania grona uprawnionych oraz stawiania dodatkowych warunków wejścia do grona beneficjentów. To sposób na uniknięcie masowych protestów przy ewentualnym wycofaniu się z projektu – przedstawienie tych, którzy w nowych kryteriach się nie zmieszczą jako „cwaniaków” wyciągających rękę po niepotrzebne im pieniądze, a beneficjentów programu jako „roszczeniowców”, którzy „marnują pieniądze z podatków”. Później wystarczy obie grupy na siebie poszczuć, aby nie walczyły z władzą, tylko ze sobą.
Rodzinę 500+ należy krytykować jako program niewystarczający, a także łączyć tę krytykę z postulatami zwiększenia redystrybucji. Zgadzam się iż niezbędne jest zdobycie źródeł finansowania programów społecznych na przykład poprzez opodatkowanie kapitału, podatek katastralny od pustostanów, zmianę priorytetów budżetowych i inne podobne działania.
Rodzina 500+ nie zlikwiduje biedy, zwłaszcza gdy rosnąca cena oraz komercjalizacja usług publicznych powoduje, że kwota, którą są wspierane rodziny ma coraz mniejszą siłę nabywczą. Jeśli nie będzie odpowiednio rewaloryzowana za pewien czas faktycznie może się okazać bez znaczenia.
Nie można jednak na Rodziny 500+ się obrażać i pomstować na „wspieranie rodzin” postulując jednocześnie aby ich role przejęło państwo. Ci, którzy zetknęli się z działalnością społeczną dobrze wiedzą jak najczęściej wygląda działalność administracji państwowej w zakresie pomocy społecznej – niedofinansowanej, zbiurokratyzowanej, a jednocześnie często stygmatyzującej beneficjentów.
Krytyka Rodziny 500+ przez część lewicy, podobnie jak na krytyka zakazu handlu w niedzielę i niektórych innych zmian wprowadzonych przez rząd PiSu, ma charakter raczej dziecięcej przekory „na złość rodzicom odmrożę sobie uszy”, a nie rzetelnej analizy. Rolą lewicy nie jest obecnie snucie mętnych projektów zwiększenia sfery publicznej, lecz przekonanie, że poza 500+ w gotówce, społeczeństwo powinno domagać się dodatkowego wsparcia.