Od zaprzysiężenia nowego rządu minęło raptem kilka dni, a już tyle się zdarzyło! Nowa władza pokazała swoje oblicze w wyjątkowym stylu. Aż takiej brawury nikt się chyba do końca nie spodziewał. Choć trudno mi przypuszczać, że rządy Prawa i Sprawiedliwości dadzą Polsce jakąkolwiek nadzieję na lepsze jutro, wrodzony optymizm każe mi wierzyć, że może choć pojutrze będzie lepsze.
Arogancja nowej władzy zaczęła się od grzebania przy Trybunale Konstytucyjnym. Przeprowadzona wczoraj siłą nowelizacja ustawy o TK ma za zadanie obsadzić wybranych przez PiS sędziów w tejże instytucji. Pochłonięta całkowicie tym zagadnieniem nowa premier, gdy doszło do zamachów w Paryżu, napisała na Twitterze, że nie zareagowała od razu, bo „nie miała info o zamachach”. Jak słusznie zauważył Edwin Bendyk, „brak info” o bieżących problemach, którym zasłania się Beata Szydło, nie daje obywatelom szczególnego poczucia bezpieczeństwa.
Weekend upłynął więc pod znakiem kabaretowych działań nowej polskiej dyplomacji. Minister Waszczykowski rzucił kilka błyskotliwych uwag i analiz rodem z portalu Kwejk.pl, o „oszalałym lewactwie”, które trzeba inwigilować, bo stanowi w poważne zagrożenie dla Polski i Europy. Chwilę później, w ramach walki z Państwem Islamskim, zaproponował utworzenie syryjskiej wersji Legionów. Błysnął również minister ds. europejskich, Konrad Szymański, który zapowiedział, że w obliczu tragedii w Paryżu, Polska nie przyjmie żadnych uchodźców, na których zgodził się rząd Ewy Kopacz. Mimo że później gęsto się z tych słów tłumaczył, (międzynarodowy!) niesmak pozostał. Martin Schulz w dość ostrych słowach skomentował te deklaracje, na co odpowiedział mu prawdziwy tytan dyplomacji i nowy szef MSW, Mariusz Błaszczak. Jak się okazało, słowa Schulza były „typowym przykładem niemieckiej arogancji”, bo Niemcy „są odpowiedzialni za zniszczenie Warszawy i śmierć setek tysięcy Polaków i Polek”. Jak widać, argumentum ad Hitlerum nie jest już popularne tylko wśród zwolenników Janusza Korwin-Mikkego. Grunt to uczyć się od najlepszych.
Chwilę później Jarosław Kaczyński skorzystał z Dudapomocy, by w radykalnie przyspieszonym trybie ułaskawić swojego „kryształowo uczciwego” partyjnego kolegę, skazanego na trzy lata więzienia za nadużycie władzy. Warto przypomnieć, że Kamiński zarzekał się wcześniej iż „nie interesuje go prawo łaski”, ale uniewinnienie. W międzyczasie rozpoczęło się kolejne majsterkowanie mające na celu przejęcie kontroli nad służbami specjalnymi, Jarosław Gowin ględził coś o szkodliwości „studiów gejowskich i lesbijskich”, dookoła Sejmu odbyła się pielgrzymka różańcowa, a wisienką na torcie okazał się wielki comeback Antoniego Macierewicza, który oznajmił, że komisja ds. katastrofy smoleńskiej musi wznowić prace i raz na zawsze dotrzeć do prawdy o tej „największej po wojnie” tragedii/zbrodni w dziejach Polski.
Jeżeli coś ma pomóc w odbudowaniu szeroko pojętej polskiej lewicy, to z pewnością są to rozpoczynające się rządy Prawa i Sprawiedliwości. Rządy, które w ostatnich dniach wprowadziły całkowicie nową jakość w polskiej polityce, dając do zrozumienia wszystkim, że mogą bez konsekwencji stawiać się ponad prawem. Istnieje prawdopodobieństwo, że po pewnym czasie nawet wyborcy PiS nie będą w stanie zgodzić się na taki poziom arogancji władzy i jej brak poszanowania elementarnych wartości liberalnej demokracji (według różnych sondaży z decyzją o ułaskawieniu Kamińskiego nie zgadza się 50-60 proc. ankietowanych). Do niedawna „niepokorne”, a dziś „reżimowe” media prześcigają się teraz w ekstatycznych spazmach na temat działań nowego rządu, tracąc przy tym główne paliwo przyciągające czytelników – kontestację.
Nowa władza, obiecująca dużo za dużo i jednocześnie zapowiadająca z otwartą przyłbicą zamordyzm i kolesiostwo, daje lewicy żyzny grunt pod krytykę, samoorganizację i stawianie oporu. Jeżeli posiadanie lewicowych poglądów nie zostanie wkrótce zniesione ustawą pod osłoną nocy, to dobry czas, by walczyć.