Strony wewnętrznego konfliktu w SLD wypowiedziały przed mikrofonami i kamerami swoje stanowiska. Wyborcy – przynajmniej ci, których to naprawdę obchodzi – wiedzą już, jak przebiegało ostatnie posiedzenie zarządu Nowej Lewicy. Dowiedzieli się, komu i dlaczego nie podoba się mechanizm łączenia się z Wiosną, teoretycznie dawno przyklepany. Zobaczyli również, kto czynnie tęskni za bliską współpracą z KO i przekonuje – mimo wszystkich dowodów przeciwnych – że ta współpraca nie musi oznaczać wasalizacji i marginalizacji socjaldemokratów (socjalliberałów?). Przekonali się wreszcie, jakimi środkami przewodniczący Czarzasty gotów jest bronić swojej pozycji i swojej koncepcji.

Wywleczony na światło dzienne wewnątrzpartyjny kryzys, z której strony by nie patrzeć, dla sympatyków Lewicy nie może być widokiem budującym. To żadna radość przekonać się, że powtarzane jeszcze nie tak dawno do znudzenia „Lewica wygrywa zjednoczona i przegrywa podzielona” było pustym frazesem. To jednak nie koniec świata. Do następnych wyborów dość czasu; tę partię i klub da się poukładać. Dużo większy problem leży daleko poza salą obrad, w której odbywało się posiedzenie zarządu Nowej Lewicy.

Przy okazji prac nad nowelizacją Kpa Dziennik Gazeta Prawna zamówił badanie, w którym zapytano wyborców konkretnych partii, czy w ogóle popierają ten projekt. Co się okazało? Wyborcy PiS w bezwzględnej większości chwalą inicjatywę swojego ugrupowania, podobnie fani Konfederacji chcą zrobić na złość Żydom, więc też są za. PSL raczej przeciw, KO podobnie. A Lewica, która w parlamencie w sprawie reprywatyzacji jest najbardziej stanowcza? 40 proc. ankietowanych chce nowelizacji, tak jak posłowie i posłanki, których wybrali. Ale aż 36 proc. zagłosowałoby przeciw, a 24 proc. nie ma zdania.

Wiadomo, to sondaż, a jakie są sondaże w Polsce, wiemy.

Tym niemniej: 60 proc. zdeklarowanych sympatyków Lewicy albo myśli w sprawie, którą ich partia nie raz brała na sztandary, zupełnie inaczej, niż Lewica, albo nie interesuje się nią na tyle, by mieć jakikolwiek pogląd.

I to nie jest wypadek przy pracy. O tym, że elektorat Lewicy potrafi być bardziej liberalny od liberałów, napisano dziesiątki tekstów. Też opartych na badaniach opinii publicznej, w których zdeklarowani lewicowcy domagali się wspierania przedsiębiorców, oprotestowywali podwyżki podatków czy palili się do skasowania/ograniczenia świadczeń socjalnych. Sondaże kłamią? Gdyby kłamały w stu procentach, nie byłoby masowego głosowania przez elektorat Lewicy na Rafała Trzaskowskiego już w I turze.

Kryzysy wewnętrzne są do przezwyciężania. Zasadniczy, wręcz fundamentalny kryzys w komunikowaniu się z własnymi sympatykami jawi się na razie jako problem nie do pokonania. Lewica, a zwłaszcza Razem, wiedziała przecież od lat, że pozyskuje wyborców nie tam, gdzie by najbardziej chciała. Zdawała sobie sprawę z tego, że punktuje w miejskich kręgach, które chcą „fajnej”, „otwartej” Polski, bez nagonek na mniejszości i wtłaczania do głów kultu papieża. Rozumiała, że przemawia najskuteczniej do tego segmentu antypisu, który równocześnie widział, że KO nie zbuduje „Polski dla wszystkich”, bo zbyt dobrze żyje z Kościołem. I przemawiała – głównie za sprawą posłów Razem na pokładzie – w fajnościowej otoczce para-socjaldemokratycznym językiem: o oświacie, służbie zdrowia, klimacie, wyższych zarobkach, walce ze śmieciówkami. Nie za radykalnie, ale na ogół poprawnie, merytorycznie, sensownie.

Akurat sprzeciw wobec reprywatyzacji miała w programie opracowany bardzo dobrze. To Lewica napisała kompleksową ustawę w tej sprawie, zamykającą temat roszczeń i odszkodowań. Pokazała ją rok temu. I co?

I nic. Ustawa leży w zamrażarce, a potencjalni beneficjenci państwa opiekuńczego głosują na kogo innego.

Jak do nich dotrzeć? Prędzej można od skłóconych działaczy Nowej Lewicy usłyszeć wymówki, dlaczego się nie udaje. Albo zaklęcia: już za dwa lata będziemy rządzić, odsuniemy PiS od władzy i będziemy potrzebni. Część lewicowej młodzieży, owszem, wychodzi na ulice z antykapitalistycznymi okrzykami, ale nie oni, jak widać, nadają ton wśród wyborców. Znacznie łatwiej o takich, którzy chcą od Lewicy głównie tego, by była antypisem dbającym o prawa kobiet, prawa mniejszości, świeckie państwo, może edukację seksualną. O sprawy, które – gdybyśmy mieli mniej patologiczną scenę polityczną – dawno uregulowaliby przyzwoici liberałowie. Nie jest wykluczone, że kiedyś się tacy pojawią. Zjadając elektorat lewicowy na surowo.

Lewica przegrywa podzielona, ale przegrywa przede wszystkim wtedy, gdy nie porywa hasłami równości i sprawiedliwości. Nasza nie porywa, a gdy punktowo próbuje, jej elektorat nie rozumie, o co chodzi. To nie są podstawy, na których można cokolwiek zbudować. Nawet, jeśli cudownym zbiegiem okoliczności Lewica znowu będzie zjednoczona jak w 2019 r.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…