Walka o prawa pracownicze w Polsce wygląda w ten sposób, że ktokolwiek chce to robić konsekwentnie, skutecznie i zasłużyć na szacunek ludzi pracy, musi w tym samym stopniu mierzyć się z kapitalistami o mentalności posiadaczy niewolników, co z biurokracją związków zawodowych. Ci, którzy chcą działać w obronie ofiar wyzysku – nawet jeśli nie są początkowo tego świadomi – muszą zwykle wybierać między ideowym charakterem swojej walki a jej skutecznością. Ludzie ze związkowym zapałem z reguły liczą, że jeżeli będą działać w ramach dużej organizacji posiadającej zasoby i dojście do mediów, zrobią więcej pożytecznego dla tych, którzy potrzebują wsparcia w zmaganiach o godną płacę i znośne warunki pracy. Często tak jest. Do czasu.

Najświeższy skandal z potraktowaniem Piotra Szumlewicza przez OPZZ ukazuje ograniczenia tego podejścia. Jak na dłoni widać wszystkie patologie polskich związków, a neoliberalni złośliwcy zacierają rączki. Prawdziwi bojownicy, oddani ideom bezkompromisowej, oddolnej walki klasowej mieli aż nadto okazji, by naoglądać się licznych zachowań NSZZ “Solidarność”, które napawały pod tym względem odrazą – nie raz mieliśmy bowiem do czynienia z celowym dławieniem radykalnych akcji na niższym szczeblu, kiedy okazywały się niewygodne dla “góry”. Jednym z ostatnich takich przykładów było haniebne milczenie “S”, kiedy toczyła się walka o godność pracowników LOT. Tym bardziej żenujący wydaje się fakt, że jedna z osób, które w tej batalii wiodła prym i pomogła swojemu związkowi uwiarygodnić się w tej sytuacji, pada dziś ofiarą knowań tuzów z własnej centrali.

Wymówki, za pomocą których grube ryby z OPZZ chcą się pozbyć Szumlewicza, są czystym absurdem. Pod względem prawnym nie mają szans się obronić. Biurokraci przyklejeni do własnych stołków, spętani własnymi układami, leją “Szumiego” na odwal, dając upust histerycznej podłości i ignorancji. Najwidoczniej nie mieli jeszcze czasu pójść po rozum do głowy, by wyciągnąć wniosek, że ich bezprawne działania uderzą rykoszetem w nich samych. Skoro sama partia rządząca nie zdołała sobie w pełni podporządkować sądów, to co oni myślą? Że im się to uda?

Piotr Szumlewicz był początkowo doradcą z samej centrali OPZZ i związkowym ekspertem. Jednak dopiero kiedy z uwagi na swoje kompetencje: znajomość prawa, politycznego tła działalności związkowej i medialne wyrobienie został przewodniczącym mazowieckiej rady OPZZ, okazało się że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Pokazał się jako bezkompromisowy działacz i związkowy fighter. Najlepszym tego dowodem jest opinia, jaką mają o nim ludzie, w imieniu których walczył, biorąc na klatę niejeden wyrok sądowy. Pracownicy LOT strajkujący jesienią, łącznie z samą Moniką Żelazik, nie mieli wątpliwości, że głos Szumlewicza, jako reprezentanta OPZZ była dla nich ogromnym wsparciem. Mają Piotra za uczciwego i oddanego ich sprawie człowieka. Tym bardziej nie pojmują szykan, jakie dziś na niego spadają ze strony innych związkowców. Być może nie zrozumieli, że dla tych “związkowców”, czasy, gdy prowadzili oni jakąkolwiek działalność wśród ludzi pracy, mieszają już im się chyba z okresem, kiedy – jak raczyła odkryć posłanka Kopacz – polowało się jeszcze z kamieniami na dinozaury.

patronite

Piotr, jako działacz ideowy i rozumiejący wagę momentu politycznego, chciał – całkiem słusznie – pójść za ciosem i zawalczyć o prawa upokarzanych pracowników Polskich Portów Lotniczych. I tak właśnie wparował nieopatrznie w czyjeś żałosne interesiki. Tam się ukryła ta brudna stopa, na którą śmiał nadepnąć.

Piotr Szumlewicz, to polityk i publicysta, który lubi stawiać sprawy na ostrzu noża. Wydaje sądy zdecydowanie, nie patyczkuje się i doskonale wie, że zawsze się komuś narazi. Inaczej się po prostu nie da! Na lewicy nieraz wrzało po jego opiniach. Wiele osób się z nim spierało – i to ostro – nawet w kwestiach dosyć pryncypialnych. Ja również. Nie mam jednak wątpliwości, że w świetle postaw i dokonań Szumlewicza w ciągu ostatnich miesięcy mam niekwestionowany obowiązek stanąć za nim murem, a także przekonywać do tego innych. Zwłaszcza w sytuacji, gdy pojawiające się od jakiegoś czasu groźby sądowe właśnie się urzeczywistniają, w postaci pozwu prezesa Polskich Portów Lotniczych. I jeżeli jakiemukolwiek krzykaczowi, któremu wydaje się, że jest lewicowcem, przyjdzie do głowy lżyć Piotra, “bo konstytucja i zakaz handlu”, to niech z łaski swojej lepiej ugryzie się w język. Związkowe “doły”, ten nie mityczny, a realny, proletariat, właśnie staje po jego stronie. On ich zainspirował. OPZZ jeszcze się od tego, zatrzęsie, zobaczycie.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Cóż, wystarczy trochę kontaktu z rzeczywistością, by przekonać się, że wszystkie etatowe związki siedzą w kieszeni swoich chlebodawców, a więc reprezentują ich – nigdy pracowników – interesy. Miejsce na radykalizm jest tylko i wyłącznie w wolnych, działających pro bono, organizacjach.

  2. A może zamiast tergo listu pochwalnego autor powinien troszkę na meritum problemu się skupić?
    Radosną propagandę sukcesu i ,,ludzi z żelaza” niech zostawi Bolkowi.
    Prezes ma prawo pozywać za utratę dobrego imienia każdego kogo zechce. Ot taka właściwość KC. Zadaniem sadów jest zbadać zasadność wniosku i skierować go w jednym z dwóch kierunków – na wokandę lub do kosza.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…