Sprawa stosunku do zapowiadanego podatku od zysku z reklam i związanego z nim protestu mediów silnie podzieliła całą polską lewicę. Także naszą redakcję – moi redakcyjni koledzy w ostatnich komentarzach dnia polemizowali, czy akcję protestacyjną należy poprzeć, czy też nie. O dziwo, przyszło mi przy okazji tego sporu pełnić bardzo rzadką, z uwagi na mój temperament, rolę rozjemczą (ale spokojnie, nie jest to zapowiedź transferu do Polski 2050). Zamierzam pochylić się nad kwestią, która z uwagi na silną polaryzację i wybór w zasadzie zero–jedynkowy umknęła uwadze większości komentatorów – wymową reakcji samych wielkich mediów na zapowiedź nałożenia podatku.
Powiedzieć, że była ona histeryczna, to jakby nic nie powiedzieć. W liście otwartym wielcy medialni gracze napisali, że ,,jest to po prostu haracz”, że pomysł jest ,,skandaliczny”, że to kolejne ,,wyjątkowo dotkliwego obciążenie”. Słowa ,,haracz”, ,,danina” czy ,,ciężar” odmieniano przez wszystkie przypadki, wieszczono rychły upadek ,,niezależnych mediów” i ,,zagłodzenie” ich przez PiS. Nawet czerń planszy prezentowanych wtedy w TV wydała się jasna przy opisywanym losie obłożonych podatkiem od reklam mediów.
W tej sytuacji każdej osobie z sercem po lewej stronie powinna się zaświecić czerwona lampka. To, że akcja PiS–u nie ma w sobie nic z troski o służbę zdrowia ani o sprawiedliwą redystrybucję, a jest jedynie kolejnym z serii systematycznie wymierzanych ciosów w niepodporządkowane sobie media, to jasne. Kaczyński nie ukrywa przecież, że marzy o ,,scenariuszu węgierskim” i niepodzielnej kontroli nad ,,czwartą władzą”. I wiedząc, że mówił serio, naprawdę ciężko się owym działaniom nie sprzeciwiać.
Słuchając jednak argumentów koncernów medialnych, nie sposób nie odnieść wrażenia, że swoją ,,niezależność” mierzą one wyłącznie grubością swoich portfeli, a w ich ustach ,,obrona przed pisowskim autorytaryzmem” to po prostu pretekst dla torpedowania wszelkich prób zmuszenia ich do podzielenia się krociowymi dochodami. Nie zająknęły się nawet o tym, że zgodziłyby się zapłacić jakikolwiek podatek od reklam, ale np. po pandemii albo w innym kształcie/ wysokości/ z innym przeznaczeniem – od razu sformowały zjednoczony front interesu i zaczęły ów ,,haracz” prezentować czytelnikom jako w zasadzie tożsamy z ,,upadkiem demokracji”. Jestem święcie przekonany, że gdyby kiedyś z podobnym pomysłem ze szlachetnych pobudek wyszedł w Polsce lewicowy rząd, wycie o ,,ataku na wolne media” byłoby równie paniczne – korporacyjna kasa musi się przecież zgadzać.
Cóż więc powinna zrobić w sytuacji znajdująca się między pisowskim młotem a liberalnym kowadłem lewica? Najłatwiej umyć ręce i skwitować sprawę prostym ,,nas to nie dotyczy” albo po raz kolejny schować ,,radykalizm” do kieszeni i z obrzydzeniem wybrać ,,mniejsze zło”. Jednak bojownicy o lepszy świat powinni wymagać od siebie zdecydowanie więcej. Korzystając z tego, że temat opodatkowania medialnych przychodów z reklam zaistniał w przestrzeni publicznej, lewica powinna głośno i bez oglądania się na innych mówić o swoich pomysłach w tym zakresie oraz spożytkować tę okazję do zaprezentowania wyborcom własnego pomysłu uregulowanie rynku mediów. Wyjść poza ciasne ramy dychotomii PiS – antyPiS i pokazać, że taki podatek jest europejską normą, a nie żadnym ,,końcem demokracji”, ale też, że jego zasady powinny być uczciwe, a wpływy z niego – przemyślanie i jawnie rozdysponowane. Ograniczając się do defensywy nie da się pokazać, że ,,inna polityka jest możliwa”, a przecież dobrych lewicowych pomysłów nie brakuje.
Partia Razem postuluje w swoim programie (o czym żaden z jej czołowych polityków ostatnio nawet nie wspomniał): ,,Zlikwidujemy reklamy w TVP. Zamiast abonamentu wprowadzimy system finansowania telewizji publicznej z udziału w dochodach z reklam emitowanych przez telewizje prywatne”. Można by też zaproponować, aby wpływy z podatku reklamowego od wielkich tworzyły fundusz, z którego wsparcie uzyskiwałyby (rzecz jasna w oparciu o jasne kryteria) media mogące się pochwalić zdecydowaną przewagą finansowania przez czytelników i równoczesnym zatrudnianiem dziennikarzy na umowy o pracę. W ten sposób pieniądze od koncernów siedzących w kieszeniach kapitalistów wsparłyby prawdziwie niezależne dziennikarstwo.
,,Macież wy odwagę Lenina, żeby wszcząć dzieło nieznane?” – chciałoby się za Cezarym Baryką zapytać wszystkich lewicowców, którzy dziś milczą lub pokornie wybierają ,,mniejsze zło”. Bez tej odwagi, by sięgnąć poza konserwatywno-liberalny horyzont, lewicy w Polsce dalej pozostanie jedynie wybór, do którego prawicowego dania być przystawką. A chcę wierzyć, że walczymy o zdecydowanie więcej.