Miasto uznało, że wstawianie na terenie warszawskiego metra urządzenia udzielające pożyczek o rocznej stopie oprocentowania na poziomie 490 proc. jest „niejednoznaczne etycznie”.
Do „Gotówkomatu” wystarczy włożyć dowód osobisty, następnie ustawić się do zdjęcia, które, przynajmniej w teorii, konsultant ma porównać z tym z dowodu osobistego. Następnie urządzenie sprawdza, czy wnioskodawcy nie ma w rejestrze dłużników. Jeśli nie – otrzymuje on krótkoterminową pożyczkę w wysokości do 1600 zł. Pieniądze trzeba oddać w ciągu 15 lub 30 dni, w przeciwnym razie odsetki rosną w zastraszającym tempie – już po miesiącu trzeba oddać o 250 zł więcej niż się pożyczyło. W skali roku oprocentowanie pożyczki wynosi 490 proc.
Urządzenia są bardzo proste w obsłudze; łatwo sobie wyobrazić, że pożyczkę mogłaby wziąć osoba znajdująca się np. pod wpływem alkoholu. Zdjęcia, które wykonuje „gotówkomat”, nie mają formatu zdjęć legitymacyjnych; stwierdzenie tożsamości na ich podstawie wydaje się mocno wątpliwe. Absurdalnie wysokie jest też oprocentowanie, z którego w dodatku wielu klientów może nie zdawać sobie sprawy. Przeciwko montażowi urządzeń, w dodatku w przestrzeni wynajmowanej od miejskiego metra, zaprotestował Adrian Zandberg z partii Razem.
Trudno uwierzyć, żeby metro podjęło decyzję o wypowiedzeniu umowy pod wpływem posta na portalu społecznościowym, jednak tego samego zdania są oburzeni przedstawiciele firmy Gotówkomat Polskie Płatności. Zdaniem Sylwii Witoszyńskiej, prezeski spółki, która komentowała sprawę dla „Polsat News”, wątpliwości ratusza to element „rozgrywki politycznej” i odpowiedź na komentarz Zandberga.