Litewski parlament przygotowuje ustawę, w której oficjalnie rozgrzeszy naród litewski z współudziału w Zagładzie Żydów. Przyznając tylko, że jego „indywidualni przedstawiciele” mogli brać udział w zbrodniach na sąsiadach. Chociaż przebieg masowych morderstw na Żydach na terytorium bałtyckiego państwa został całkiem nieźle zbadany przez historyków, politycy nadal nie zamierzają tam zostawić przeszłości w rękach specjalistów.
Nad ustawą pracuje zespół pod kierownictwem Arūnasa Gumuliauskasa – to przewodniczący komisji ds. walk wyzwoleńczych i państwowej pamięci historycznej, poseł Związku Rolników i Zielonych, największej partii w litewskiej koalicji rządzącej. Już w tytule nowego prawa ma zostać zawarte stwierdzenie „Państwo litewskie, okupowane w latach 1940-1990, nie brało udziału w Holokauście”.
Teoretycznie możnaby przyjąć, że faktycznie w wymienionym okresie Litwa faktycznie nie istniała jako w pełni suwerenny byt polityczny, więc, mówiąc ściśle, nie można państwu litewskiemu przypisać takich działań. Jednak Gumuliauskas tłumaczył dziennikarzom, że interpretacja tekstu ma iść dalej: skoro nie było struktur państwa, to i naród litewski, jako zniewolony, nie mógł brać udziału w masowych mordach. Można co najwyżej prowadzić postępowania sądowe w sprawach konkretnych, jednostkowych wypadków. I tu już zaczyna się problem, bo badania historyczne nad przebiegiem Holokaustu na Litwie pokazują, że tych „jednostek” było bardzo wiele.
Gdy w czerwcu 1941 r. litewscy nacjonaliści zdołali, przed wycofaniem się Armii Czerwonej i wejściem wojsk niemieckich, utworzyć rząd tymczasowy, w Kownie doszło do krwawego pogromu. Później, kiedy Niemcy zablokowali już wszelkie próby tworzenia kolaboracyjnego państwa litewskiego, Litwini służyli w niemieckich jednostkach policji pomocniczej. To ich rękami wymordowano jeszcze w tym samym roku niemal całą, ponad dwustutysięczną społeczność litewskich Żydów. Końca wojny doczekało z niej kilkanaście tysięcy osób.
Efraim Zuroff, dyrektor Centrum Simona Wiesenthala w Europie Wschodniej, współpracujący przy powstaniu głośnej książki Ruty Vanagaite „Nasi”, która wywołała na Litwie ogólnokrajową dyskusję o wojennych postawach Litwinów, wyraził nadzieję, że prawo jednak nie zostanie przegłosowane.
Po debacie, jaką wywołała książka Vanagaite, wydawało się, że litewscy intelektualiści odważnie zmierzą się z tematem (chociaż pod adresem autorki, głównie ze strony nacjonalistycznej prawicy, padło również wiele histerycznych oskarżeń). Centrum Badań nad Ludobójstwem i Ruchem Oporu na Litwie, które odgrywa w Wilnie podobną rolę, co polski IPN, po latach omijania tej tematyki również opublikowało nowe prace o Zagładzie. Jak opowiadał Portalowi Strajk Pinchos Fridberg, wileński Żyd, publicysta i współpracownik portalu Defending History, obecnie na miejscach zbrodni na Żydach litewskich zwykle znajdują się pomniki i tablice pamiątkowe, miejsca pamięci są zadbane, zwykle w lokalnej społeczności jest ktoś, kto o nie dba. – Równocześnie jednak to, co przekażą rzetelni historycy, nie wytrzymuje konfrontacji z tym, co uczniowie słyszą w domu. Tam stare stereotypy i uprzedzenia mają się doskonale – mówił.
Teraz, w związku z nowym próbami reglamentowania historii na poziomie prawa, zaprzeczanie jej ciemnym kartom będzie tym łatwiejsze.