Musi w tym być jakaś metafizyka. Nie da się tego wytłumaczyć bowiem żadnymi racjonalnymi kategoriami. W okolicznościach wszczęcia przez amerykańskiego prezydenta kolejnej, groźnej dla całego świata imperialistycznej awantury cały świat zmroziło, w elitach państw poważnych budzi się instynkt samozachowawczy. Widać to nawet na podstawie krótkiego przeglądu reakcji ze świata: apele o deeskalację i spokój przeważają. Nie u Donalda Tuska, naszego elitarnego Europejczyka, któremu Armageddon najwyraźniej nie straszny.
Gdy tylko pojawiły się pierwsze pełne zaniepokojenia reakcje po zamachu terrorystycznym w Iraku zleconym przez Waszyngton, Tusk usiadł czym prędzej do komputera, by przestrzec świat przed niebezpieczeństwami sceptycyzmu wobec jakiegokolwiek, nawet najbardziej niebezpiecznego i obłąkanego działania rządu Stanów Zjednoczonych.
„Europa i USA muszą za wszelką cenę utrzymać transatlantycką jedność w obliczu nadciągającego politycznego trzęsienia ziemi – niezależnie od faktu, że decyzje prezydenta Trumpa prowokują globalne ryzyka, a jego intencje nie są jasne. Polska powinna aktywnie bronić tej jedności” – napisał były polski premier na portalu społecznościowym Twitter. Wieczna przyjaźń z USA musi być!
Najbardziej frapujące jest zestawienie w tym krótkim wpisie sformułowań „za wszelką cenę” i „niezależnie od faktu”. To jest właśnie kwintesencja „myślenia” polskich mężów stanu. Donald Tusk, personifikacja wszystkich politycznych nadziei polskich pięknych, mądrych i udanych, okazuje się, nie pierwszy raz zresztą, politykiem mikroskopijnego formatu. Wyraźnie, nie pozostawiając wątpliwości pokazuje, że nie ma ani polskiemu społeczeństwu, ani tym bardziej światu, zupełnie niczego do zaproponowania poza ślepym podążaniem za wielbionym przez siebie samcem alfa.
Prezydent Stanów Zjednoczonych, i to na dodatek taki, którego światowi przywódcy traktują co najmniej z niechęcią, przeprowadza na oczach całego świata brutalny zamach na jednego z najważniejszych polityków i wojskowych na Bliskim Wschodzie. Ludzie łapią się za głowy, zastanawiają się, co dalej, a nasz „prezydent Europy” pospieszył z wiadomością, żeby się czasem za bardzo nie wychylać. To jego najważniejsza i jedyna odpowiedź. W jego głowie nie ma miejsca na choćby przebłysk jakiejś krytycznej refleksji. Trwa fantazja, która polega na postrzeganiu świata jako dziwaczny i niezrozumiały mrok, gdzie nadzieją na przetrwanie jest tylko blask padający z jedynego jasnego punktu we wszechświecie – ten bijący z Białego Domu.
Jest to światło wszelkiej słuszności i całego dobra. Jeśli jego promień poraził irańskiego generała – tak być musiało i to było pożądane i prawidłowe. Nawet jeśli „prowokuje globalne ryzyko”, tudzież „jego intencje nie są jasne”.
Ale czyż wolno w ogóle maluczkim rozsądzać o naturze takich działań i zjawisk? Wszak bóg jest tajemnicą i proste ludzkie istoty stworzone niedoskonale na jego podobieństwo popełniają grzech wdając się w spory i podważając piękno, godziwość, prawość, zacność i szlachetność jego działań. I jeśli wystawia nas na próbę, albo pragnie ofiar, to Tusk – wierny członek euroatlantyckiego kościoła – złoży mu je bez drgnięcia brwi.
Pomodlił się więc publicznie o bezwzględne zawierzenie, a indywidualnie pewnie nie jeden raz jeszcze wygłosił paciorek-laudację. Po jedzeniu, przed snem i haratając w gałę.