5 września 2012 roku rządy Platformy Obywatelskiej trwały w najlepsze. Partia miała swojego prezydenta, bezpieczną większość w parlamencie, rządziła w większości samorządów, w tym w Warszawie, rękami swojej wiceprzewodniczącej Hanny Gronkiewicz-Waltz. To tutaj dogorywał wówczas dramat lokatorów z reprywatyzowanych kamienic. 5 września, na Hożej 1, w reprezentacyjnym centrum stolicy, grupa ludzi bezskutecznie próbowała nie dopuścić do wyrzucenia z mieszkania jednej z ofiar złodziejskiego i okrutnego procederu, inwalidki Iwony Grabczy. Kamienica, w której mieszkała od lat, została oddana „prawowitym właścicielom”, a następnie sprzedana za bezcen spółce, zdeterminowanej, żeby pozbyć się dotychczasowych mieszkańców. We wrześniu 2012 roku większość z nich już się wyniosła – uciekli przed lawinowym wzrostem czynszów i tajemniczymi pożarami na klatce schodowej. Pani Iwona nie miała gdzie się wynieść, poza tym – mimo wieku i niepełnosprawności – miała i, mam nadzieję, wciąż ma w sobie nieprawdopodobną, charakterystyczną dla kobiet ruchu lokatorskiego żywotność i niezłomność. Nie zamierzała poddawać się bez walki.

Byłam wtedy wśród osób, które broniły jej mieszkania od wewnątrz, pierwszy raz na poważnie spotkałam się wtedy z policyjną przemocą. Blokada się nie udała – strażacy pocięli drzwi i meble pani Iwony, z których zrobiliśmy barykadę, policja poturbowała kilka osób, pamiętam strach, ból, nieprawdopodobną wściekłość i poczucie głębokiej, gryzącej niesprawiedliwości. „Wyborcza” – ta sama, dzięki której dowiadujemy się dzisiaj o rozmiarze nieprawidłowości i rozboju na publicznym mieniu, jakim była reprywa – napisała wtedy, że anarchiści niepotrzebnie rozkręcili awanturę, bo pani Iwona nie miała trafić na bruk, tylko do lokalu socjalnego, klitki o metrażu użytkowym 18m2. Była na tej blokadzie także Joanna Erbel, od niedawna urzędniczka w ratuszu warszawskim. Nie weszła na górę, jak zresztą większość uczestników, bo policja starała się to nam uniemożliwić. Nie była wtedy kandydatką na prezydentkę, nie należała do żadnej partii politycznej, to było jeszcze przed tym, jak pojawiła się na okładce „Wysokich Obcasów”. Stała z innymi i krzyczała „Lokatorzy to nie towar!”. Sprzeciwiała się barbarzyńskiemu bezprawiu, stawianiu prawa własności wyżej niż prawa do godnego życia, traktowaniu tysięcy warszawiaków i warszawianek jak zbędnej wkładki mięsnej do kamienic.

Dzisiaj Erbel idzie pracować do ratusza. Będzie razem z Hanną Gronkiewicz-Waltz budować TBS-y. TBS-y oczywiście są potrzebne i dobrze, że HGW je buduje, niezależnie od tego, ile rzeczy zrobiła źle i za ile tragedii jest odpowiedzialna. Każdy musi gdzieś pracować, a Erbel, jak się zdaje, zna się na mieszkaniówce. Naprawdę, nie miałabym do niej o to żalu; jestem nawet skłonna uwierzyć, że robi to z przekonaniem o słuszności własnych działań. Niestety, jest coś, czego Erbel nie rozumiała nigdy – program i chęci często okazują się w ostatecznym rozrachunku mało istotne.

Przyjmując posadę, Erbel publicznie rozgrzeszyła Gronkiewicz-Waltz za wszystkie przeszłe, obecne i prawdopodobnie przyszłe grzechy wobec lokatorów – być może takie były wymagania przy rekrutacji, nie wiem. Wiem, że pani Iwona po opuszczeniu swojego mieszkania na Hożej 1 przez jakiś czas była de facto bezdomna, pomieszkiwała na skłocie, teraz szczerze mówiąc nie wiem, jak wygląda jej sytuacja. Od jakiegoś czasu nie widziałam jej na blokadach. Nie mam – podobnie jak Erbel – prawa mówić w jej imieniu, jednak z tego co pamiętam, słowa, którymi określała Hannę Gronkiewicz-Waltz i jej politykę, uważane są powszechnie za wulgarne. Wszyscy lokatorzy i lokatorki reprywatyzacyjne, z którymi miałam do czynienia, rozumieli odpowiedzialność prezydent Warszawy za koszmar, który przypadł im w udziale.

Budowa TBS-ów to nie jest żaden wyczyn, żadne zadośćuczynienie ofiarom wspieranej przez władzę mafii reprywatyzacyjnej, to po prostu zadanie samorządu i naprawdę nie ma tu za co całować po rękach. Erbel wydaje się, że „ratusz realizuje jej program” (tak jakby dla kogokolwiek w 2016 roku miał znaczenie program wyborczy kandydatki, która zdobyła 2,5 proc. w wyborach dwa lata wcześniej), a tymczasem jest ona po prostu wygodnym narzędziem wizerunkowym. Osób, które znają się na kwestiach mieszkaniowych są w Warszawie i w Polsce dziesiątki – ona dostała tę posadę tylko po to, żeby można się było nią chwalić przed jakąś częścią klasy średniej, która naczytała się w ostatnim czasie „Gazety Wyborczej”. TBS-y ratusz mógłby zbudować sam, w zmywaniu z rąk błota i krwi reprywatyzacji potrzebuje pomocy sympatycznej, kulturalnej twarzy ruchu lokatorskiego. Niezbyt to chlubna funkcja i nie przypominam sobie, żeby był taki punkt w programie samorządowym Zielonych.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Starożytni mawiali: za pieniądze … (są dwie wersje kto) się modli, za pieniądze naród podli”. W końcu wywalczyliśmy kraj wszelkiej szczęśliwości i tylko pieniądz jest wyznacznikiem człowieka (lub wkładu mięsnego do mieszkania). A tamta przeszłość…? Grzechy młodości. Ale to się odpokutuje. I chyba już zostało zapomniane.

  2. Pani Iwonie udało się ostatecznie wywalczyć lokal komunalny, więc sprawa miała szczęśliwy finał.

  3. TBS-y to poroniony pomysł który nie sprawdził się na Zachodzie! Czynsze są tu wysokie (np. 15 zł za 1 mkw) , a najemcy nigdy nie będą właścicielami lokali mieszkalnych. Dziedziczenie przez dzieci też nie wchodzi w rachubę! Właściciele nie informują najemców o spłacaniu pobranego kredytu na budowę TBS. Jeżeli stracą płynność finansową, bank i inni wierzyciele przejmą budynki wraz z najemcami. Czynsze staną się wolnorynkowe nawet 200% zwykłej stawki!
    Ps. Wykładnikiem jest budownictwo komunalne dla ludzi o najniższych dochodach.
    Ku przestrodze!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…