Zmęczenie i rozczarowanie rządami centroprawicowej koalicji zademonstrowali głosujący we wczorajszych wyborach parlamentarnych na Łotwie. Zwyciężyła w nich partia z socjaldemokratycznym, głoszącym porozumienie ponad podziałami etnicznymi programem. Na dalszych miejscach – sami nowi, „alternatywni” gracze.
Podobnie jak cztery lata temu, pierwsze miejsce z poparciem niecałych 20 proc. (według wstępnych wyników) zajęła Zgoda – partia socjaldemokratyczna, akcentująca również potrzebę wygaszenia sporów na tle etnicznym i pełnego włączenia 25-procentowej mniejszości rosyjskojęzycznej w życie polityczne kraju, postulująca utrzymywanie członkostwa w NATO i UE przy zachowaniu możliwie dobrych relacji z Rosją. Po poprzednich wyborach Zgoda nie tworzyła rządu, gdyż nie zdołała pozyskać koalicjanta – partie łotewskiej prawicy zgodnie odrzucały dotąd współpracę z formacją, której stosunek do Rosji nie był odpowiednio negatywny.
Dla odmiany żadna z formacji tworzących do tej pory rząd nie odnotowała sukcesu. Partia premiera Marisa Kučinskisa, Związek Zielonych i Farmerów (liberalno-konserwatywny z akcentami ekologicznymi) straciła, według wstępnych szacunków, ponad połowę mandatów (miała 21, dostanie 11). Również liberalno-konserwatywna Jedność (z dodatkiem narodowym) uratowała 8 mandatów z posiadanych 23. Najlepiej obronili się nacjonaliści – Sojusz Narodowy, który w ostatnich latach do tradycyjnych haseł antykomunistycznych i antyrosyjskich dołożył retorykę antyimigracyjną, miał 16 mandatów, zachowa 13.
Zgodę i rządzące do tej pory „tradycyjne” partie przedzieliły trzy nowe formacje. Nieoczekiwany sukces odniosła eklektyczna Nowa Partia Konserwatywna, kierowana przez niegdysiejszego nacjonalistycznego ministra sprawiedliwości Jānisa Bordānsa, który kusił mieszanką haseł socjalnych (podwyżka kwot wolnych od podatku oraz podniesienie płacy minimalnej z 430 do 500 euro), neoliberalnych (poprawa warunków dla biznesu), narodowych (całkowity prymat języka łotewskiego w życiu społecznym) i zawsze dobrze brzmiącą walką z korupcją.
Różne sondaże exit poll dają drugie miejsce właśnie „nowym konserwatystom” albo partii jeszcze nowszej i jeszcze bardziej „alternatywnej” – formacji o nazwie Do Kogo Należy Państwo? utworzonej przez dziennikarza i aktora Artussa Kaimiņša. Partia ta w kampanii głosiła przede wszystkim program negatywny, atakując całą dotychczasową elitę i zapowiadając oddanie spraw w ręce łotewskich podatników (cokolwiek to znaczy). Trzecia z organizacji, które przekonały wyborców, że zmienią Łotwę na lepsze, to liberalna koalicja Rozwój/Za! , kierowana przez byłych polityków Jedności, obiecująca m.in. znaczące podwyżki pensji i przyspieszenie gospodarcze.
Łotewskie wybory pokazały więc – wbrew alarmistycznym komentarzom zachodniej prasy – nie wzrost rosyjskich wpływów, a potężne rozczarowanie ekonomiczną stagnacją i złą sytuacją społeczną w państwie. Jednoznacznie prorosyjski, gospodarczo lewicujący Łotewski Związek Rosjan nie przekroczył progu wyborczego mimo sporej aktywności w ostatnim roku i organizacji szeregu ulicznych protestów przeciwko reformie edukacji niemal całkowicie eliminującej z oświaty języki mniejszości. To raczej łotewscy narodowcy mogą mówić o sukcesie, gdyż ich tradycyjna partia obroniła swoje pozycje, a ich główne hasła przewijają się także przez programy nowych, „świeżych i alternatywnych” partii. Niemniej większość uprawnionych do głosowania (ok. 11 proc. mieszkańców Łotwy, tzw. nieobywatele, nie ma praw wyborczych) dała sygnał, że debaty o lojalności nie-Łotyszy wobec państwa i straszenie na przemian inwazją oraz piątą kolumną raczej ich męczy niż mobilizuje, a za prawdziwe problemy uważają te związane z codziennym życiem i pracą (lub jej brakiem).