Do tragedii doszło w Płotach, wsi pod Zieloną Górą. Mężczyzna zadał żonie kilkanaście ciosów nożem, w końcu podciął jej gardło. Rodzina była objęta Niebieską Kartą, a sprawca miał wyrok za znęcanie się nad bliskimi.
– W końcu ją zabił. To było do przewidzenia. Nieraz ją bił, dręczył. Policja bywała tu wcześniej. To była drobniutka, malutka kobieta – mówią sąsiedzi. Para miała syna, chłopca nie było jednak w domu w czasie zabójstwa – uciekł ze strachu przed pijanym i agresywnym ojcem.
Mężczyzna latami znęcał się nad rodziną, która w teorii objęta była Niebieską Kartą, czyli specjalną procedurą ochrony ofiar przemocy w rodzinie. Dwa lata temu doszło nawet do skazania 39-latka, jednak wyrok, który zapadł, był w zawieszeniu – kat nadal mieszkał ze swoimi ofiarami. Nie przestał bić żony i syna. W styczniu kurator wniósł więc o odwieszenie wyroku, na co przystał sąd okręgowy. Mężczyzna jednak odwołał się od tej decyzji; sprawa czekała na rozpatrzenie, a on był na wolności. W tym czasie kobieta, prawdopodobnie ze strachu przed mężem i w słusznym, jak się okazało, przekonaniu, że nie ma sensu liczyć na pomoc instytucji państwowych, wycofała zeznania. Nie dożyła rozprawy.
Wyrok w zawieszeniu to w Polsce najczęściej stosowana kara wobec sprawców przemocy w rodzinie – według raportu Najwyższej Izby Kontroli z 2013 r. tak kończyło się aż 80 proc. spraw. Zaledwie 6 proc. mężczyzn, katujących swoje żony i dzieci, zostało wysłanych na terapię korekcyjno-edukacyjną, która mogłaby trwale zmienić ich postawy. Jak dowodził NIK, system nie chroni też ofiar – sądy niechętnie zmuszają do wyprowadzki bijących mężów, a ośrodków, w których mogłyby się schronić ich ofiary, jest za mało i panują w nich fatalne warunki bytowe.