Słowo „socjalizm” nie przejdzie w Polsce przez żadne polityczne gardło. Chyba, że w kontekście niewydolności gospodarczej i zbrodni na narodzie. Socjaldemokracja kojarzy się z państwem opiekuńczym, a takie państwo to zasiłki dla nierobów, nieuzasadnione strajki i jakieś zboczone związki. Tak więc, kiedy od dwóch lat w Polsce konserwatywno-narodowa partia odpowiada na część potrzeb wygłodniałego socjalnie społeczeństwa, nazywa to „solidaryzmem” lub po prostu „wsparciem”.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, solidaryzm nie jest centralną kategorią wizji społecznej Jarosława Kaczyńskiego. Prawdziwym celem jest stworzenie hermetycznie pojmowanej wspólnoty narodowej i wykreowanie posłusznej, podzielającej konserwatywne wartości klasy średniej. Ale do tego potrzebne są głosy biedoty w kolejnych cyklach wyborczych. Zdiagnozowanie, że biedni potrzebują socjalu, nie wymagało szczególnej błyskotliwości analitycznej. Stąd też pomysł na 500 plus – program prosty i szybko odczuwalny dla odbiorców. Jego efektem było wyraźny wzrost poziomu życia części warstw najciężej doświadczonych przez polski kapitalizm. A kiedy ludziom żyje się lepiej, to władzy zmieniać nie chcą, szczególnie gdy alternatywną jest opcja polityczna, za której żyło się znacznie gorzej.
Dla PiS-u programy socjalne są jedynie narzędziem sprawowania kontroli społecznej. I właściwie do momentu, gdy swój protest w Sejmie rozpoczęli opiekunowie niepełnosprawnych, narzędzie to było używane bardzo skutecznie. Pozostał co prawda pewien niesmak po tym, jak oszukani zostali seniorzy, którym Beata Szydło obiecała jednorazowe świadczenie wypłacane przed świętami, a jej następca stwierdził, że w budżecie nie ma na to środków. Morawiecki ocenił najwidoczniej, że potencjał wywrotowy tej grupy nie jest szczególnie wysoki, a więc śmiało można ją zrobić w konia.
Z opiekunami pójdzie jednak znacznie trudniej, bo ci od miesiąca już okupują Sejm, a politycy obozu władzy reagują na ten fakt coraz bardziej kompromitującymi komentarzami. Społeczeństwo zaczyna dostrzegać fasadowy i instrumentalny charakter współczucia oferowanego przez PiS. Znajduje to odbicie w sondażach, mamy przecież rok wyborczy. Dlatego też Morawieckiemu w pewnym momencie zaczęło zależeć na szybkim zakończeniu okupacji parlamentu. Premier zdaje sobie sprawę, że realizacja postulatów opiekunów to kolejnych kilka miliardów złotych stałego wydatku budżetowego. A także z tego, że z samego VAT wszystkiego nie da się sfinansować. Szczególnie, że w ślad za opiekunami postulat uniwersalizacji gwarantowanego świadczenia na poziomie 500 zł mogą podnieść kolejne grupy. Aby znaleźć na to środki potrzebne jest również sięgnięcie po część wartości, którą dotychczas, w sposób zupełnie niezagrożony dysponowali najbogatsi obywatele. Dlatego też pojawił się pomysł wprowadzenia 4 proc. opodatkowania dochodów osób uzyskujących dochód powyżej 85 tysięcy zł.
Lament grupy lobbingowej średniego kapitału funkcjonującej pod nazwą Związku Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP), która oskarża PiS o „złamanie obietnicy wyborczej” wskazuje, że jest wprowadzenie nowego podatku jest posunięciem ze wszech miar słusznym. Warto wsłuchać się w głos kapitalistów, którzy przypominają, że jeszcze w listopadzie ubiegłego roku rząd zapewniał, że nie będzie żadnych nowych obciążeń fiskalnych, zagrażających interesom biznesu.
Propozycja PiS to nic innego jak nałożenie skumulowanego podatku dochodowego 36 proc. na dochód powyżej miliona złotych rocznie. Władza jak ognia unika języka konfliktu klasowego, dlatego też nie słyszymy o „opodatkowaniu najbogatszych”. PiS nie odbiera burżujom, lecz nakłada na nich obowiązek solidarnościowy.
Warto zauważyć, że rząd jednocześnie zapowiedział likwidację podatku liniowego dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Przepisywanie dochodów „na firmę” było dotąd furtką do unikania opodatkowania. Teraz drzwi te mają zostać domknięte. Zapowiedziane zmiany oznaczają więc nie tylko przerzucenie części ciężaru socjalnego na grupy uprzywilejowane, ale również zaklejenie kolejnej luki w systemie podatkowym – na której korzystali dotąd bogaci. I co najważniejsze – w tym wypadku dbałość o ich dobro okazała się mniej ważna niż oddolna presja ludu domagającego się cywilizowanych standardów socjalnych.