Witold Gadomski zapłakał. Był to grudniowy wieczór. Na ulicach rozbrzmiewał gniew, w powietrzu unosił się gaz, stróże prawa łamali nastolatkom ręce, a w żoliborskim bunkrze domu starzec obmyślał kolejny nienawistny plan. Ale nie to było przyczyną rozpaczy redaktora. Witold płakał nad sobą. Że niesprawiedliwości tyle. Od „dziadersów”  go wyzywają, gdy zwróci młodzieży drogiej uwagę, że protestować, owszem można, ale wulgarnie się wyrażać nie przystoi. Przesadzają z radykalizmem, a radykalny język i postulaty dodatkowo skłócają Polaków. A potem Witolda wyśmiewają.  „W głęboko podzielonym społeczeństwie należałoby proponować rozwiązania kompromisowe. Zamiast tego demonstranci mówią: „Wypier…” – ubolewa publicysta.

Nawet jeśli Gadomski ma trochę racji, bo w końcu poza okrzykami bojowymi i żądaniami ustąpienia rządu, ruch protestu powinien sformułować w miarę spójny program i plan działania (czyt. przejęcia władzy), to w oczy pali kompletny brak wyczucia nastrojów społecznych. Czy to teraz jest największą bolączką – że ktoś krzyczy „wypierdalać”? Czy to, że ktoś redaktora brzydko nazwał?  Wreszcie – czy on naprawdę uważa, że kobiety chcą słuchać jego rad? Pomyślałbym, że Gadomski, człowiek już nie najmłodszy, szukając w domu schronienia przed zarazą, emocji panujących na ulicy zaznać nie miał okazji, przez co jego łódź odbiła nieco od brzegu realności. W końcu wiadomo jak kowidowe kiblowanie zaburza orientację. Niestety, obawiam się, że problem jest poważniejszy i dotyczy nie tylko Witolda Gadomskiego, ale też całej grupy „autorytetów” III RP, uzbrojonych w moralną wyższość i przekonanych o słuszności kierunku neoliberalnej transformacji.

Mamy do czynienia z przykrym festiwalem intelektualnej kompromitacji. Waldemar Kuczyński ostrzega przed dojściem do władzy „proaborcyjnej lewicy”, co w jego mniemaniu skończy się „totalitaryzmem”. Tomasz Lis nazywa postulat likwidacji śmieciówek, zgłoszony przez Razem „kompromitującym komuchowem”, a „filozofka” Magdalena Środa stawiała swojego czasu diagnozę: „młodzi są pasywni, egoistyczni, zaczadzeni konsumpcjonizmem (to konsumpcjonistyczne ćpuny), nie ma co na nich liczyć. Nie ma ich na debatach, na protestach…. Liczmy na siebie”. Balcerowicza już zostawię w spokoju, ciszej nad tą trumną.

To nie mogło się skończyć inaczej. Uważali się za oświeconych i niosących postęp, a nie wykrzesali żadnej iskry. Małpowali to, co zasuflowano im na zachodzie, nie baczyli na skutki, zaimpregnowani na rzeczywistość, poklepywali się po plecach, przyznawali sobie nagrody, wygłaszali patetyczne orędzia, wygładzając przez lata kory mózgowe do postaci niemal cylindrycznej.

Historia przyspieszyła i ci ludzie nie wiedzą, co się dzieje.  Stracili kontakt z bazą. Rzeczywistość ich przerasta. Nie potrafią nawet zrozumieć, dlaczego stali się beką. O co chodzi tym, którzy krzyczą na ulicach. Pisowcy, lewica, feministki, klimat, prekeriat jakiś, za dużo tego na niewytrenowany umysł.

Klepanie przez lat trzydzieści tych samych komunałów, posługiwanie się zdartymi kliszami gramatyki politycznej z wczesnych najntisów, wysyłanie do ciemnogrodu krytyków doprowadziło do intelektualnej zapaści liberalnych elit III RP.  Kiedy człowiek przestaje zadawać sobie krytyczne pytania, stosuję tę przez dekady tę samą metodę myślową, rzeczywistość zaczyna mu odjeżdżać, coraz dalej, aż w końcu staje się pośmiewiskiem i inkarnacją młodzieżowych słów roku.

Brzydką śmiercią obumierają umysły dogmatyków.

 

 

 

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…