Pierwsze dni Macrona u władzy: do rządu weszły prawicowe i mocno kontrowersyjne postaci, a dziennikarzyprezydent postanowił podzielić na równych i równiejszych.
Prezydent Francji Emmanuel Macron w czasie kampanii wyborczej robił okrągłe oczy, obiecywał stworzenie rządu z ministerstwem Praw Kobiet i widział nawet kobietę jako premiera, ale na czele parytetowego francuskiego rządu, który powstał, stoi mężczyzna z twardej prawicy Édouard Philippe.
Wśród 3 ministrów stanu (wicepremierów) też nie ma kobiety. Objęły za to dwa ofensywne ministerstwa: jedno nazwane ministerstwem Armii, już nie Obrony (Sylvie Goulard), i drugie – ministerstwo Pracy, którym będzie zarządzać Muriel Penicaud, była szefowa wydziału ds. zasobów ludzkich (DRH) w koncernie Danone. Zajmie się zmianą Kodeksu Pracy, by pasował do polityki mężczyzn zarządzających gospodarką i finansami państwa. Sami neoliberałowie z prawicy.
Ministerstwo Praw Kobiet nie powstało, ale za to resort z nową nazwą Przemiany Ekologicznej objął znany z telewizji ekolog Nicolas Hulot, co może dać dużo głosów macronistom w czerwcowych wyborach parlamentarnych. Hulot na początek zgodził się na budowę wielkiego lotniska na terenach Notre Dame des Landes w Kraju Loary, przeciw któremu ekolodzy protestują od lat.
Media zatkało dopiero wczoraj, gdy rząd zakomunikował, że odtąd to prezydent, a nie redakcje, będzie wybierał dziennikarzy, którzy obsługują jego wyjazdy: „by ci, którzy z nim jadą, mieli pełną wolność”. Duże stacje radiowe jak Europe 1 czy RTL, telewizje TF1 i publiczna Franceinfo, prasa, w tym „Le Monde” i „L’Express”, zaczęły wyrażać obawy. „Nie do prezydenta, ani do jego służb, należy decydowanie o wewnętrznym funkcjonowaniu redakcji, wyborze linii redakcyjnej i materiałów” – napisały publicznie do Macrona zjednoczone stowarzyszenia dziennikarskie (SDJ). „Żaden poprzedni szef państwa nie wprowadził takiego systemu, w imię wolności prasy. (…) To szkodzi demokracji”. Reporterzy bez Granic uznali, że selekcja dziennikarzy może być „środkiem nacisku politycznego”.