Site icon Portal informacyjny STRAJK

Maluchy uratowane

Sukces! Wszystkie dzieci nasze są! A skoro wreszcie są nasze i wreszcie należą – jak chciał tego Janusz Korwin-Mikke – „do rodziców, a nie do państwa” – my, przepełnieni troską o los przyszłych pokoleń, stoczyliśmy krwawy bój o to, żeby koszmar wzięcia do ręki elementarza, a także opresję literek i prostych rachunków odsunąć biedactwom możliwie jak najdalej w czasie. Na widok naszych sześciolatków zmuszonych do siedzenia w twardych ławkach pękały nam serca. Dlatego wszystkie wielkomiejskie snoby, pragnące zgrywać ambitnych kosztem ukrócenia dzieciństwa naszych milusińskich, niechże sobie posyłają dzieci rok wcześniej na pastwę gendera. Na własną odpowiedzialność. My do tego ręki nie przyłożymy. Do szkoły idzie siedmiolatek – i basta! Że co? Że w innych krajach obniża się wiek obowiązku szkolnego? Ale tu jest Polska!

W ciągu 10 dni ma pojawić się projekt nowelizacji ustawy autorstwa PiS likwidujący obowiązek szkolny dla sześciolatków. Anna Zalewska i Karolina Elbanowska na konferencji prasowej uścisnęły sobie ręce. Nie dało rady w referendum, to napiszemy nowe prawo.

W zeszłym roku do pierwszej klasy poszła połowa rocznika, we wrześniu 2015 – wszystkie sześciolatki. Reforma Platformy Obywatelskiej ciągnęła się od 2009, ale ostatecznie weszła w życie. Owszem, w bólach i opóźnieniem. Ale ogólny trend był słuszny. Zamiast rozwalać reformę młotem, należało zadbać o usprawnienie edukacji sześciolatków. Teraz czeka nas chaos, przepełnione przedszkola, puste klasy i zagwozdka, co zrobić z maluchami, które już we wrześniu poszły „na stracenie”.

Postulaty Elbanowskich, doprawdy kuriozalne, zakładają, że moment, w którym dziecko rozpocznie proces edukacji, jest końcem mitycznego okresu szczęśliwości. Powołują się tutaj na niemożność wytrzymania kilku godzin na twardym krześle i opresyjny klimat polskiej szkoły. Państwową edukację w podstawówce molochu rzeczywiście wspominam jako twardą „szkołę życia”. Wiadomo, i teraz są szkoły lepiej lub gorzej wyposażone, nauczyciele mniej lub bardziej kompetentni. Jednak sęk w tym, że dzieciom zadbanym przez rodziców intelektualnie nie zaszkodzi nawet słabszy poziom czy mniej doinwestowana placówka. Tymczasem dla dzieci, dla których szkoła stanowi jedyny przyczółek cywilizacji – ten rok może być już nie do odrobienia. Dzieci pracujące zarobkowo bądź żebrzące, dzieci plączące się pod nogami pijących rodziców, dzieci żyjące w nędzy czy wreszcie dzieci tych, którym nie brak może chęci i serca, lecz brak kompetencji wychowawczych – powinny trafić do szkoły jak najwcześniej. Ten model sprawdza się za granicą. Przeciwko zbyt wcześnie rozpoczętej edukacji nikt w XXI-wiecznym świecie nie protestuje. Potrafię wskazać takie osoby z własnej podstawówki: niektórych szkoła w porę uratowała. Determinacja nauczycieli i wprzęgnięcie w system socjalizacji nieco polepszyły ich – kiepski już na wejściu – start w życie. Są też tacy, którzy do szkoły trafili po prostu za późno.

Mam wrażenie, że Elbanowcy kompletnie pomijają ten aspekt obniżenia wieku rozpoczęcia edukacji, jakim jest niwelowanie skutków wykluczenia. Wagę powinniśmy przywiązywać nie tylko do kwestii, czy do szkoły powinny trafiać dzieci wybitne. Przeciwnie – należy pochylić się nad tymi, które da się jak najwcześniej wyciągnąć z dołka. To jest faktycznie „ratowanie maluchów”.

Jutro rozpoczyna się Międzynarodowa Kampania „16 Dni Akcji Przeciwko Przemocy Ze Względu Na Płeć”. Tematem przewodnim w tym roku jest swobodny dostęp do edukacji. Na świecie żyje kilkadziesiąt milionów dzieci, których prawo do kształcenia jest z różnych powodów łamane. Zastanówmy się nad tym, czy rzeczywiście powinniśmy wylewać łzy nad sześciolatkami. „Rodzina to nie koszty, to inwestycja” według premier Szydło. Edukacja dzieci to najlepsza możliwa inwestycja.

Exit mobile version