Byłam dzisiaj, jak zresztą co roku w okolicach 8 marca, na warszawskiej Manifie. Ta była wyjątkowa – z jednej strony, solidarność i opór wobec tej władzy są potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, z drugiej od jesieni zeszłego roku widzimy przebudzenie kobiet w Polsce, pierwszy od lat wzrost liczby zwolenniczek feminizmu. I to było dzisiaj widać, na marsz przyszło ponad 4 tys. ludzi, zorganizowanie, prowadzenie i wzięcie odpowiedzialności za całość tej imprezy to ogromna praca, za którą jako uczestniczka, feministka i kobieta serdecznie organizatorkom dziękuję.
Jednocześnie w tym roku jeszcze wyraźniej niż wcześniej organizatorki podkreślały, że nie chcą na Manifie „polityków”. Na demonstracji, na której kupić można było torbę z napisem „język Polki się odmienia”, a każde zdanie padające z trybuny wymawiane było w dwóch rodzajach („przyszliśmy i przyszłyśmy”), osoba należącą do partii politycznej jest zawsze „politykiem” – tak jakby polityka była i miała pozostać dziedziną wyłącznie męską. Wraz z otrzymaniem legitymacji przestaje się być kobietą, feministką, działaczką, traci się wszystkie wcześniejsze tożsamości, nie można bowiem przemawiać nie tylko jako członkini partii, ale też w żadnej innej roli, nie można nawet przychodzić na spotkania organizacyjne. Ruch, który z założenia jest maksymalnie inkluzywny – stara się trafiać do młodych i starych, matek i kobiet bezdzietnych, do tych pracujących fizycznie i intelektualnie, do osób wszystkich tożsamości płciowych i orientacji seksualnych, przekraczający granice państwowe i religijne, postanowił dokonać twardej i właściwie nie wiadomo czym uzasadnionej oceny – ta droga, którą sobie wybrałaś, twoje przekonania na temat parlamentaryzmu i strategii zmiany społecznej, są złe i nie możesz być z nami, koniec, kropka.
Tak, należę i aktywnie działam w partii politycznej, ciężko więc udawać, że jestem obiektywna. Mam serdecznie dość słuchania i czytania pod swoim adresem obelg w dzień, w którym chciałabym poczuć siłę płynącą z kobiecej solidarności, żeby przypominać ją sobie za każdym razem, kiedy jakiś patriota napisze mi w komentarzu, że marzę o zbiorowym gwałcie, bo jestem taka brzydka albo kiedy usłyszę od nabożnej działaczki pro-life, że chcę mordować dzieci. Kiedy jako kobieta, jako polityczka, publicystka będę się zderzać ze ścianą, chciałabym móc sobie pomyśleć, że hej, w marcu było na ulicach 4 tys. kobiet, które mnie wspierają, ja staram się wspierać je, tak to działa, jest jakiś ruch, którego jestem częścią. Kobiety w polityce nieustannie są lekceważone, oceniane pod kątem wyglądu i seksualności, traktowane jak paprotki, osoby mniej ważne, a kiedy zaczynają się wypowiadać w kwestiach feministycznych – wylewa się na nie kubły gówna, obraża, wyzywa od morderczyń i suk. Fakt, że jakaś część organizatorek Manify uważa się za anarchistki nie zwalnia ich z solidarności z tymi, które padają ofiarą patriarchatu, nawet jeśli te wybierają inną drogę do osiągania swoich celów. Ostentacyjne wyrzucanie kogoś poza nawias tym właśnie jest – napiętnowaniem, wykluczeniem, publicznym pokazaniem środkowego palca.
Poza tym, tak jak feministki-polityczki potrzebują ruchu, tak ruch potrzebuje ich. Najbardziej – w parlamencie, bo ustawy znacznie łatwiej i skuteczniej zmienia się z sali sejmowej niż z ulicy. Ale także w mediach, w debacie publicznej, gdzie mówią o równości, o sprawiedliwości społecznej, o wolności i solidarności – te, które przychodzą na Manifę i które chcą się w nią angażować, po to przecież to robią, żeby pracować na rzecz tych wartości; trzeba je wspierać dlatego, żeby miały większą szansę na ten parlament i na obecność w mediach, bo tam będą mogły zrobić więcej.
Czasy są zbyt ciężkie, żeby się dzielić – dlatego ja na Manifę chodzę co roku i chodzić będę, dlatego niezmiernie cieszę się ze wspaniałej tegorocznej frekwencji. Myślę, że tak dużo osób przyszło dlatego, że jest aż tak źle, że władza bardziej niż kiedykolwiek pozwala sobie na wsadzanie łap w sprawy najintymniejsze. Z tego samego powodu nie możemy sobie pozwolić, żeby jedne feministki przepędzały drugie ze wspólnego podwórka.