Kuba zaskoczyła w niedzielę: w ok. 40 miejscowościach doszło do manifestacji antyrządowych, co jest tam wielką rzadkością. Waszyngton zareagował błyskawicznie w nadziei przewrotu politycznego – ostrzegł Kubę przed użyciem przemocy wobec „pokojowych manifestantów”, których „prawa” popiera. W tym czasie kubański prezydent Miguel Diaz-Canel był już w drodze do 35-tysięcznego miasta San Antonio de los Baños, gdzie doszło rano do pierwszej manifestacji.
„Obronimy rewolucję za wszelką cenę!” – pisał wtedy na Twitterze kubański wiceminister spraw zagranicznych Gerardo Peñalver i już dołączył wideo z manifestacji zwolenników rządzącej partii komunistycznej, na którym ludzie krzyczeli „Jestem Fidel!” pod flagami narodowymi. Około południa w amerykańskich sieciach społecznościowych, dozwolonych na Kubie od trzech lat, pojawiły się filmiki z manifestacji antyrządowych w kilku miastach, w tym z Hawany, gdzie było naprawdę gorąco.
Diaz-Canel, od kiedy został prezydentem, nie jeździ już do ludzi rowerem. W San Antonio de los Baños zjawił się szybko, gdzie rozmawiał z manifestantami, odpowiedział na pytania mediów i później wrócił do Hawany, by wystąpić w telewizji. „Niech Amerykanie zdejmą swoją blokadę i sankcje, zamiast nas pouczać” – mówił dziennikarzom. Według niego, część manifestantów to po prostu „ludzie zdezorientowani”, ale są też wśród nich „grupy osób – kontrrewolucjonistów, najemników, opłacanych przez rząd amerykański w sposób nie bezpośredni, ale poprzez organizacje powiązane z agendami rządowymi, by urządzać ten rodzaj demonstracji”.
Wśród haseł manifestacji antyrządowych, najbardziej zachodnim mediom podobało się „Precz z dyktaturą!”. Od razu Luis Almargo, niesławny szef waszyngtońskiej Organizacji Państw Amerykańskich, ten, który brał czynny udział w amerykańskiej organizacji zamachu stanu w Boliwii, poparł oficjalnie manifestantów. Ludzie krzyczeli też „Jesteśmy głodni!” lub „Wolność!”, czy „Kuba nie jest wasza!” (pod komitetem partii komunistycznej). Podczas gdy na prowincji te wystąpienia były na ogół spokojne, w Hawanie doszło do rozruchów: tłum zaatakował policyjne samochody, przewracając niektóre na dachy. Policja nie używała pałek, lecz plastykowych rurek, które wydawały dziwne odgłosy, oraz znanych środków: gazów łzawiących i strzałów w powietrze. Było podobno sporo aresztowań, ale żadne liczby jeszcze nie padły.
Prezydent Camel-Diaz rzucił jeszcze dziennikarzom, że „rozumie” irytację obywateli przerwami w dostawach elektryczności, ale w telewizji mówił o „mafii amerykańsko-kubańskiej”, która miałaby stać za manifestacjami. „Padł rozkaz walki, na ulicę rewolucjoniści!” – wezwał prezydent „wszystkich komunistów”, którzy mają „zdecydowanie i odważnie” przeciwstawić się „prowokacjom”.
Waszyngton wzmocnił w ostatnich latach gospodarczą blokadę wyspy, gdyż denerwuje go, że Kuba popiera czynnie roponośną Wenezuelę, w którą celuje. Przerwy w dostawach elektryczności są spowodowane brakami paliwa dla elektrowni, ale to nie wszystko: niektóre towary stały się rzadkie lub nieobecne, podobnie z lekarstwami. Do tego od początku zeszłego roku turystyka nie zarabia, z powodu kryzysu sanitarnego. Wyspa przeżywa trudności, lecz na pierwszych manifestacjach prorządowych były tłumy.