Margot, aktywistka queerowego kolektywu Stop Bzdurom, spędzi jednak dwa miesiące w areszcie. Sąd, po odwołaniu prokuratury, zatwierdził taki środek zapobiegawczy. Zatrzymaniu działaczki towarzyszyła spontaniczna manifestacja środowisk lewicowych i równościowych.
Aktywistki i aktywiści zaczęli gromadzić się pod siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii na warszawskim Solcu, gdy na facebookowej stronie Stop Bzdurom pojawiła się wiadomość o zmianie decyzji sądu w sprawie aresztu dla Margot, której postawiono pięć zarzutów (m.in. zniszczenie mienia – uszkodzenie furgonetki antyaborcyjnej, popychanie i przewrócenie jej kierowcy, udział w zbiegowisku). W krótkim czasie przed budynkiem zebrało się ponad sto osób, na miejsce przybyły posłanki Lewicy Anna Maria Żukowska, Małgorzata Prokop-Paczkowska, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i Hanna Gill-Piątek oraz poseł Maciej Gdula. Naprzeciw tłumu z tęczowymi flagami, skandującego „Wszystkich nas nie zamkniecie” i „Solidarność naszą bronią” stały trzy policyjne samochody. W pewnym momencie Margot wyszła z budynku i chciała pozwolić się wprowadzić do radiowozu, jednak funkcjonariusze nic nie zrobili. Wtedy grupa demonstrantów ruszyła przez Powiśle w kierunku pomnika Mikołaja Kopernika i figury Chrystusa na Krakowskim Przedmieściu. To tam kolektyw Stop Bzdurom umieścił tęczowe flagi i swój manifest, za co działaczkom grożą kolejne sankcje (prokuratura prowadzi postępowania w kierunku znieważenia pomnika i obrazy uczuć religijnych).
Teraz na pomniku Mikołaja Kopernika ponownie została umieszczona tęczowa flaga, przy akompaniamencie okrzyków, iż „Tęcza nie obraża”.
Ostatecznie Margot znalazła się w nieoznakowanym policyjnym samochodzie, jednak demonstranci otoczyli go i kontynuowali spontaniczny protest, skandując hasła równościowe oraz hasła atakujące policję. Protest przeciągnął się do godz. 20, gdy samochód z Margot ostatecznie odjechał – najwytrwalsi działacze usiłowali blokować mu drogę, jednak zostali z niej szybko usunięci. Do przeprowadzenia całej akcji zaangażowano kilka radiowozów i kilkudziesięciu funkcjonariuszy.
Posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zapewniła, że obecni na miejscu politycy Lewicy ustalą, dokąd trafiła Margot, jak jest traktowana i czy ma możliwość kontaktu z osobami bliskimi.
Część aktywistów nadal kontynuowała protest na Krakowskim Przedmieściu, w tym wokół ozdobionego flagą pomnika. Wołali „Nie odpuścimy”, odizolowani policyjnym kordonem od ulicy. Policja odwoziła na komendy przy Wilczej, Zakroczymskiej i Jagiellońskiej kolejne osoby. Pikieta solidarnościowa pod komisariatem na Wilczej została rozbita.
Jak relacjonował na Facebooku aktywista Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego Michał Goworowski, zachowanie policji zaczęło przypominać łapankę wymierzoną w przypadkowe osoby. Inny świadek wydarzeń, Jakub Pietrzak, następująco opisał bieg wypadków: – Policja na miejscu zwariowała. Wyłapali i przepędzili większość osób, które żądały wypuszczenia brutalnie zatrzymanych. Wśród niedobitków krążą jak sępy, każą rozejść się trzyosobowym „zgromadzeniom”, a chwilę później wyłapują pojedyncze, spokojne osoby.
Prokuratura zarzuca działaczce Stop Bzdurom zniszczenie antyaborcyjnej furgonetki poprzez przebicie opon, pocięcie plandeki z obraźliwymi napisami oraz urwanie lusterka i tablicy rejestracyjnej, co właściciel pojazdu – Fundacja Pro – wyceniła na 6 tys. zł. Za ten czyn grozi do 5 lat pozbawienia wolności. Margot nie przyznała się do winy i odmówiła składania zeznań.
– Dziwny to kraj, w którym pomnik i furgonetka ma więcej praw niż lokator – skomentował całą sytuację Piotr Ciszewski, działacz lewicowy i lokatorski. – Dziwny to kraj, w którym za drobne przewinienia idzie się na 2 miesiące do aresztu, a czyściciele kamienic odpowiedzialni za wiele ludzkich tragedii chodzą wolni.