Robert Biedroń poszedł tropem Margaret Thatcher i zabrał się za zamykanie polskich kopalni. Stawia przy tym tezy bez większego pokrycia i głosi z ambony, że rozwój odnawialnej energetyki automatycznie przyniesie nam nowe, doskonale płatne miejsca pracy, które zamortyzowałyby to gospodarcze trzęsienie ziemi, jakim byłaby rezygnacja z polskiego węgla.
Polskie górnictwo jest jednak oceniane niesprawiedliwie i mylnie przypisuje się mu główną odpowiedzialność za polski smog i skażenie środowiska.
Polski górnik nie jest głównym odpowiedzialnym za to, że powietrze staje się coraz bardziej trujące i szkodliwe dla zdrowia. Skąd więc bierze się skażenie środowiska, skąd polski smog i powietrze, którym coraz trudniej oddychać? Odpowiedź jest prosta: głównym źródłem jest polska bieda.
Ogrzewanie mieszkania (nie mówiąc o domku) to koszt kilkuset złotych miesięcznie lub więcej. Pieniądze te przekraczają możliwości budżetowe milionów mieszkańców Polski. Poszukuje się więc możliwie najtańszego opału i spala się dosłownie wszystko, co tylko znajduje się pod ręką. Potwierdzają to twarde dane. Z raportów NIK wynika, że za 82-93 proc. zanieczyszczeń powietrza odpowiada tzw. niska emisja, czyli są to po prostu piece w mieszkaniach oraz domkach plus kominki. Dla porównania: cieszący się najgorszą sławą cały przemysł, który znalazł się na celowniku Roberta Biedronia, to zaledwie od 1,8 do 9 proc. całkowitego skażenia, kiedy zanieczyszczenie powietrza generowane przez środki transportu to kolejne 7 proc.
Kwestia jakości polskiego powietrza jest bardzo pilna i potrzebne są prawdziwe rozwiązania. Polska już jest europejskim rekordzistą, jeśli chodzi o zanieczyszczenie pyłami, w tym w emisji benzopirenu. Poziom tej jednej z najsilniej działających rakotwórczych substancji osiąga w Polsce 40-krotność normy dopuszczalnej przez Światową Organizację Zdrowia. Benzopiren emitowany jest przede wszystkim przez domowe piece, kotły i samochody. To środki, którymi najintensywniej bynajmniej nie operuje wielki przemysł i wróg liberałów – górnik, ale narzędzia kapitalistycznej codzienności dla przeciętnego pracownika. I nawet w programie Wiosny Biedronia znajdziemy postulat dotyczący wymiany domowych pieców węglowych, lecz dziwnym trafem główny atak skupił się właśnie na polskich górnikach, których ostatnia godzina bynajmniej jeszcze nie wybiła.
Pomimo tego faktu także na lewicy podniosły się głosy wzywające do rychłej likwidacji polskich kopalni i polskiego węgla. Za przyjaciela takiego rozwiązania uznano nawet Karola Marksa. Autor tej pracy przytoczył przy tej okazji praktycznie wszystkie szkodliwe mity powtarzane przez pseudoekologiczny liberalizm. Podsumujmy: zgodnie z taką liberalną wizją świata era przemysłu dobiegła już końca, wszystkich pracowników lada chwila zastąpią maszyny (proletariat to już w ogóle nie istnieje, bo za niego uznaje się wyłącznie pracowników rzekomo martwego przemysłu), a praca w przemyśle i węgiel to XIX-wieczne wynalazki, do natychmiastowej likwidacji i zastąpienia przez całkowicie oderwane od przemysłu biura.
Te życzeniowe, antyrobotnicze i pseudoekologiczne poglądy liberałów szerzone są w całkowitej sprzeczności z rzeczywistością empiryczną. Po pierwsze: ogólne zatrudnienie na świecie rośnie – tak samo jak stale spada bezrobocie. Po drugie: w przemyśle pracuje stale (od 1995 roku) około 23% światowej populacji pracowników (wahania w tym okresie nie przekraczają 1 procenta). Po trzecie: jeśli chodzi o przemysł i górnictwo to w krajach najbardziej rozwiniętych (najbogatszych) górników i zatrudnionych w przemyśle ostatnimi laty wręcz przybywa. Tak jest np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie w ostatnich latach przybywa górników i gdzie prognozy wskazują na długoterminowy przyrost zatrudnienia w górnictwie.
Przemysł, proletariat, robotnicy, wydobycie węgla, czy praca w fabrykach nie są wcale domeną przeszłości. W rzeczywistości na świecie istnieje dziś historycznie największa armia pracowników, a liczba ludzi zatrudnionych w przemyśle jest wielokrotnie większa niż w czasach Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, kiedy młodziutki kapitalizm był domeną ledwie kilku enklaw w państwach najbardziej rozwiniętych. Polemika, którą prowadzą liberałowie i inni wierzący w erę postpracy to domena mikrozachodniego światka i pokłosie wielu nieodrobionych lekcji z historii społeczno-gospodarczej i współczesnej ekonomii późnego kapitalizmu. Gospodarka oparta na węglu ma oczywiście swój termin ważności – ale szatańskim wynalazkiem nie są wcale kopalnie tylko siły poruszające całą produkcją. Dochodzimy tu do kolejnego zjawiska: fetyszyzacji produkcji przemysłowej i myślenia oderwanego od całości systemu ekonomicznego.
Globalnym problemem nie są złe maszyny, które trzeba zniszczyć, ani węgiel, który miałby odpowiadać za całe zło. Rzeczywistym, praktycznie jedynym problemem zagrażającym środowisku jest sposób i metoda produkcji przyjęta przez współczesny kapitalizm. Karol Marks zamknąłby warszawski Mordor!
Bo komu bliżej dziś do „barbarzyńskiego egotyzmu„, „upokarzającego, skostniałego, wegetacyjnego trybu życia” i „biernego bytu” niż sprowadzonym do roli korposzczurów pracownikom, których dzień wypełnia wspieranie najbardziej niszczycielskich procesów w historii całej ludzkości? Czy bardziej archaiczne i godne potępienia są polskie kopalnie węgla, czy kapitalistyczne biurowce, gdzie zarządza się świętym kapitałem i w jego imieniu truje całe oceany, wycina lasy deszczowe, czy zmusza dzieci do pracy przy wydobyciu metali ziem rzadkich w Afryce? Czy lepsze jest prowadzenie ograniczonego, lokalnego wydobycia węgla, czy może sztuczne pobudzanie popytu i postarzanie wszystkich produktów tylko po to, by 2-letnie telewizory trafiały już na złom, i aby przymuszani do kupowania zachodni konsumenci mogli potem dodać kilka kolejnych promili do zysków wielkich koncernów, których największym współczesnym dziełem jest wielka, pływająca po oceanie wyspa śmieci?
Karol Marks w pierwszej kolejności zamknąłby wszystkie kapMordory. To one są dziś najbardziej szkodliwą wylęgarnią korporacyjnego wyścigu szczurów i one odpowiadają za trucie Ziemi. To tam kapitał stymuluje kapitalistyczny wzrost, którego rezultatem jest wyzysk ludzi i przyrody. To tam pracujący dzień i noc ludzie wspierają najbardziej niszczycielskie dla środowiska światowe korporacje, które wprost i osobiście odpowiadają za wycinkę lasów, emisję gazów cieplarnianych i za praktycznie nieuniknioną już ekokatastrofę całej planety.
Nie ma odpowiedzialnej polityki ekologicznej bez krytyki i bez programu zniesienia wpływu prywatnej własności na środowisko, bo to ona steruje procesami ekologicznej zagłady.
Ataki na górnictwo mają zaś swą bardzo długą i bardzo neoliberalną historię.
Kierowanie gniewu społecznego przeciwko górnikom nie jest praktyką przypadkową. To przejaw agresji elit państwa kapitalistycznego przeciwko „uprzywilejowanym” i najbardziej wpływowym pracownikom. To sterowanie gniewu biedniejszej części świata pracy przeciwko tym sektorom świata pracy, którym udało się wywalczyć choć trochę lepsze warunki zatrudnienia i życia. Z perspektywy burżuazji jest to cynicznie stosowana praktyka, która odwrócić ma uwagę od grzechów kapitalistów i napuścić na siebie pracowników. Ich wzajemna niechęć umożliwi nie tylko obniżenie im wszystkim płac, ale też równanie w dół praw pracowniczych i socjalnych – co pozostaje marzeniem przedsiębiorców, którzy wiedzą, że lepsze standardy pracy są zagrożeniem dla uzyskiwanej przez nich wartości dodatkowej.
Walka o niskie podatki dla firm, koncernów, od majątków i kapitałów to obecnie najgorszy mord na przyrodzie. To walka o podtrzymanie gospodarki opartej na kapitalistycznym wzroście, bez względu na koszty i skutki jej działania.
Kapitał boi się górniczych organizacji i potrzebuje społecznego poparcia by się ich pozbyć. W zamian za pochopną likwidację kopalni i górniczych organizacji powstaną dużo bardziej uśmieciowione i rozproszone miejsca pracy. Pogłębi się pracownicza dezintegracja, dojdzie do ekonomicznej zapaści całych regionów i pogorszy się pozycja przetargowa pracownika. Z perspektywy liberałów bijatyka o kopalnie to bezpieczna i zbieżna z linią neoliberalizmu polityka – z daleka od kwestii fundamentalnej, którą w rzeczywistości pozostaje kwestia natychmiastowego, państwowego upowszechnienia ekologicznego i niedrogiego ogrzewania.
Produkowanie z myślą o zysku nielicznych i w trosce o fortuny właścicieli to zresztą cała wielka „tajemnica” globalnego ocieplenia. Zła redystrybucja dóbr i dochodów i tanie, neoliberalne państwo, które umywa ręce od odpowiedzialności są natomiast winne temu, że ludzi nie stać dziś na ekologiczne formy ogrzania się podczas zimy. Polskim problemem nie jest zacofany śląski robol (belka w oku polskiego kapitału), którego trzeba się pozbyć, by zrobić miejsce dla czyściutkich warszawskich menadżerów karmiących się sushi. A globalnym problemem nie są przemysł i wydobycie tylko cele, które realizuje kapitalistyczna własność i jej metody.
Globalnym problemem jest system kapitalistycznej produkcji tworzący biedę, nierówności, prywatyzujący kwestie ekologiczne i pozostawiający biednych z ekologicznymi broszurkami zamiast uruchomić instrumenty państwa oraz uspołecznionej gospodarki by w sposób szybki, skuteczny i uniwersalny wystąpić w imieniu dobrostanu ludzi i przyrody. Tych problemów nie naprawi żaden kapitalistyczny rynek, ponieważ nie posiada on i nie widzi w tym interesu.
Kwestie dotyczące środowiska nie są też sprawami lokalnymi. By zatrzymać smog i globalne ocieplenie nie wystarczy pozbyć się polskich kopalni. Offshoring i wypchnięcie wydobycia surowcowego do krajów Globalnego Południa utrwali tylko podział na skażone rejony biedy i bogate enklawy „świętej” ekoczystości. Podkreślmy znowu, że enklawy te żyć będą (i już żyją) w kompletnej hipokryzji, ponieważ to ich elity zarządzają wędrówkami globalnego kapitału.
Kapitał finansowy – wbrew logice późnokapitalistycznych liberałów – nie występuje pod postacią czystej idei i niegroźnie przeskakujących cyferek. To on uruchamia produkcję i czerpie z niej zyski. Walka o czyste Wall Street to klasistowska „ekologia” uprzywilejowanych przeciwko globalnemu proletariatowi. Taki ekologizm to nic innego jak walka o czyste nowojorskie biuro prezesa Shella i udawanie, że jego praca nie ma nic wspólnego z emisją CO2 na świecie. Idea podziału świata na czyste Szwajcarie i rakotwórcze Bangladesze nie mieści się zresztą ani w lewicowej, ani liberalnej wrażliwości i stąd potrzeba zrównoważonej gospodarki, która rozwiąże obecny kryzys w sposób solidarny i trwały.
Kopalnie nie należą tylko do przeszłości. A kiedy rzeczywiście nadejdzie ich koniec to naszym wspólnym obowiązkiem jest zachowanie wszystkich wywalczonych przez górników praw na rzecz całego świata pracy. Upadek wszelkiego przemysłu był już w Polsce przerabiany. Bycie skazanym na kaprysy rynków finansowych stoi w sprzeczności z odpowiedzialną i zrównoważoną strategią gospodarczą. Polsce nie potrzeba też kolejnych stref postindustrialnej katastrofy i powrotu do dwucyfrowego bezrobocia. Terapia szokowa nie stanowi rzeczywistego rozwiązania, a bycie państwem żyjącym z samych usług to szkodliwe złudzenie sprzedawane przez bogatych biedniejszym, by skuteczniej prywatyzować ich fabryki i majątki.
I dlatego przejście do energetyki odnawialnej musi być realizowane w porozumieniu z klasą robotniczą, której rzeczywisty interes stoi w sprzeczności z interesami trucicielskich megakorporacji i kapitału, którego godzina właśnie wybiła. I to właśnie toksyczny kapMordor musi zostać zniesiony jako pierwszy – inaczej naprawdę wykończy nas wszystkich. A czy zrobi to rękami polskimi, czy bangladeskimi nie będzie już miało żadnego znaczenia…
Jeśli nie chcemy chodzić w maskach i sponsorować raka naszym dzieciom to lepiej weźmy się za biedę, nierówności, wyzysk i za napędzaną przez kapitalistyczną chciwość globalną nadprodukcję. Prawdziwym wrogiem ludzkości jest tyrania wzrostu i kapitału.
Niech tropem Karola Marksa i komunistycznej teorii potrzeb nasze fabryki i zakłady pracy zaczną więc wpierw produkować dobra, które są rzeczywistym zapotrzebowaniem ludzi – a nie towary zrodzone z potrzeby zysku ich szefów i akcjonariuszy. Dobrze zorganizowani górnicy mogą w tym nawet pomóc…
Ponieważ, tak jak pisał Karol Marks:
„[…] w swej bezgranicznej ślepej żądzy, w swym wilczym głodzie pracy dodatkowej kapitał przekracza maksymalne, nie tylko moralne, ale czysto fizyczne granice dnia roboczego. Przywłaszcza on sobie czas niezbędny do wzrostu, rozwoju ciała i utrzymania go przy zdrowiu. Rabuje czas potrzebny do wchłaniania czystego powietrza i światła słonecznego. Skraca czas posiłku i wciela go, gdy tylko może, do procesu produkcji. Daje więc pokarm robotnikowi jako zwykłemu środkowi produkcji, jak daje węgiel kotłowi parowemu, a smar lub oliwę maszynie.”[1]
[1] K. Marks, Kapitał t. 1, Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 283.