W tegorocznym Marszu Niepodległości wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy osób. Poszedłem z nimi. Miałem wrażenie, że niemal wszyscy uczestnicy wyglądali tak samo. To trochę jak w „Wojnach Klonów”. Dzisiejszy polski nacjonalista jest, jakby to powiedział Herbert Marcuse, człowiekiem jednowymiarowym, pozbawionym właściwości. Wodzowie tej imprezy co roku obwieszczają, że w ich defiladzie biorą udział przede wszystkim polskie rodziny. To kłamstwo. Pośród uczestników trudno było dostrzec rodziców z dziećmi, ludzi pracy, kombatantów czy innych miejskich „normalsów”. W pochodzie, który przemaszerował od Ronda Dmowskiego do Stadionu Narodowego uczestniczyli głównie młodzieńcy w przedziale wiekowym 20-30. Dominowała „stylówa” osiedlowo-kibolska: kapturowe bluzy z patriotycznych kolekcji, klubowe, bądź narodowe szaliki, wojskowe fryzury i groźne spojrzenia, mówiące „jestem patriotą, nie zadzieraj ze mną, bo dostaniesz wpierdol”. Poważne tak bardzo, że trudno było pod biało-czerwonym szalikiem powstrzymać się od śmiechu.
To nie było towarzystwo, w którym można czuć się dobrze. W powietrzu, wraz z drażniącym dymem z nielegalnych środków pirotechnicznych, unosiła się aura agresji, podejrzliwości i ogólnej nieżyczliwości. – Dalej, idź pedale – starszy chłopiec popchnął młodszego, kiedy ten próbował strzelić sobie selfie. Podobnie jak w roku ubiegłym, pod płotem Muzeum Narodowego polscy patrioci urządzili sobie szalet. Odór moczu mieszał się ze smrodem alkoholu, którym bezceremonialnie raczył się mniej więcej co trzeci uczestnik Marszu. Sądząc po pozostawionych na ulicach butelkach, hitem tegorocznej imprezy była wiśniówka w poręcznych „setkach”. Na wiadukcie, tuż przed Mostem Poniatowskiego, kilku młodych chłopców w bluzach Żołnierzy Wyklętych zrzucało przez barierkę petardy. – Rok temu było tu w chuj samochodów i pizgaliśmy z mostu – wspominał nostalgicznie jeden z nich. – Ej, zobacz, jak dziadek spierdala – przerwał mu kolega, wskazując na staruszka, który przerażony uciekał przed wybuchającymi zabawkami. Bawili się szampańsko.
Młodzi nacjonaliści umilali sobie drogę śpiewem. Wśród intonowanych haseł największym wzięciem cieszyły się te wymierzone w tzw. „wrogów ojczyzny”. Przekazu pozytywnego jak na lekarstwo, dominowały agresja i nienawiść. Nie zabrakło tradycyjnych kawałków z patriotycznego śpiewnika, takich jak: „Precz z żydowską okupacją”, ale było też kilka nowych hitów, np. „Cała Polska śpiewa z nami, wypierdalać z brudasami” czy „Jebać Żydów i Arabów, cała Polska dla Polaków”. Zastanowiła mnie kwestia interpretacji w duchu Freuda przyśpiewki o treści: „Jebać Araba, bo kozy to nie wypada”. Niektóre hasła były dość skomplikowane, przeznaczone wyłącznie dla wtajemniczonego odbiorcy – jak chociażby ostrzeżenie: „Nie jedz kebaba, nie dorabiaj kurwie Araba”. Czyżby właściciele orientalnych barów zatrudniali u siebie pracownice domów publicznych?
Przez całą drogę towarzyszył mi znajomy, który kilka razy został przez czujną młodzież narodową zdemaskowany jako gej. „Zobaczcie, co to idzie, no kurwa, cwel” – błyskotliwe zauważył jeden z łysych facetów. – Fajny sweterek – komplementował go inny. Wygląda na to, że polscy patrioci opanowali do perfekcji tzw. „gaydar” czyli intuicyjną zdolność do wychwytywania w tłumie osób zainteresowanych homoerotyczną miłością.
Marsz w tym roku przebiegał spokojnie. To zapewne zasługa nowego rządu, który skrajna prawica traktuje jak swój i nie wypada jej robić burd wymierzonych w nową państwową władzę. Beacie Szydło i Jarosławowi Kaczyńskiemu gratulujemy zwolenników, na których od dzisiaj mogą liczyć.