„Miłość, równość, siostrzeństwo” to jedno z haseł, jakie wykrzykiwali uczestnicy apolitycznego przemarszu. Apolitycznego, gdyż organizacje, które oficjalnie przyłączyły się do wydarzenia, mogły przynieść tylko jedną flagę partyjną i to z logo w ograniczonym rozmiarze. Jednak główna dewiza demonstracji była bardzo wyraźnym nawiązaniem do bieżącej sytuacji. – Homofobiczna kampania prezydencka nasiliła nagonkę na osoby LGBTQ+. Od słów i dyskryminacji coraz częściej przechodzi się do czynów motywowanych nienawiścią. Przemoc motywowana LGBT-fobią staje się coraz bardziej obecna w naszym kraju. Z dnia na dzień czujemy się coraz mniej bezpiecznie w Polsce – pisali organizatorzy w opisie wydarzenia, tłumacząc, dlaczego marsz idzie pod hasłem „Dajcie żyć”.

Tęczowe parasole

Arcypoważne przesłanie nie zmieniało jednak radosnej atmosfery na marszu. O warszawskiej Paradzie Równości mówi się, że to dla wielu par nieheteroseksualnych jedyna okazja, by czuć się swobodnie. Podobnie było w przypadku uczestników marszu w Łodzi. Widoczną grupą na marszu były również grupy rodziców osób homoseksualnych i transpłciowych, głośno deklarujące wsparcie dla swoich dzieci.

Były jednak incydenty, które tę radosną atmosferę zmąciły. Tęczowej demonstracji wyszedł na spotkanie kontrmarsz – znacznie mniej liczny, ale werbalnie agresywny. „Homoseksualizm – to się leczy”, „Stop homodyktatowi” – takie hasła eksponowali i krzyczeli jego uczestnicy. Było ich kilkudziesięciu, niektórzy w koszulkach ONR. Narodowców od marszu LGBT oddzieliła policja. Gdy obie grupy się mijały, nacjonaliści pokrzykiwali „Łódź wolna od zboczeńców”, natomiast uczestnicy Marszu Równości odpowiadali „ONR to zbiór zer”.

Agresja

Niestety na werbalnej agresji się nie skończyło. Gdy Marsz Równości został oficjalnie rozwiązany, nacjonaliści rozproszyli się po mieście, wypatrując osób z tęczowymi symbolami. Dwójka aktywistów LGBT opowiedziała łódzkiej Wyborczej, iż po rozwiązaniu demonstracji poszła za nimi szóstka nacjonalistów. Działacze udali się do jednego z łódzkich hoteli i tam zaczekali na przyjazd posłanki Anity Sowińskiej – dopiero w jej towarzystwie czuli się bezpiecznie. Do zaczepek słownych i ataków fizycznych doszło też w kilku innych punktach łódzkiego Śródmieścia. Jeden z uczestników marszu został zaatakowany na ulicy i musiał udać się do szpitala.