Chodzi oczywiście o fatalnie przygotowaną, napisaną na kolanie i wdrożoną w obłędnym pośpiechu „deformę” ministry Zalewskiej. Samorządy domagają się wsparcia przy pokryciu kosztów tego karkołomnego przedsięwzięcia. Ministerstwo odmawia, nowy szef resortu ocenił te żądania jako nieuzasadnione. Wobec takiej postawy rządu rozstrzygnięcie może zapaść w sądzie. Chodzi o ponad 100 mln zł!
Władze 10 miast chcą zwrotu ponad 103 mln złotych z budżetu centralnego. Samorządy wydały te pieniądze – tak twierdzą – na przystosowanie budynków szkół i remonty związane z likwidacją gimnazjów. Rachunek wylądował najpierw na biurku ministra finansów, ale stamtąd wyekspediowano go do resortu edukacji. Podczas konferencji prasowej minister edukacji tłumaczył, że środki na zadania związane z wdrożeniem reformy zostały już przekazane i sprawę traktuje jako praktycznie zamkniętą.
– My nie mamy takich środków. To są duże pieniądze, które naszym zdaniem nie są uzasadnione. Nie ma powodu, aby je zwracać. Ministerstwo dofinansowało te zadania, które były związane z reformą strukturalną – powiedział dziennikarzom Dariusz Piontkowski, cytowany na stronach internetowych radia TokFM.
Renata Kaznowska, wiceprezydentka Warszawy odpowiedzialna za oświatę przyznaje, że jest to odpowiedź oczekiwana i zapowiedziała podjęcie bardziej radykalnych działań.
– Zdziwiłabym się, gdyby nagle ministerstwo zrozumiało swój błąd i postanowiło dopłacić tę różnicę, dlatego spotkamy się w sądzie – stwierdza.
Kaznowska wyjaśniała dziennikarzom, że poniesione przez stołeczny ratusz koszty niezwykle łatwo jest wykazać.
– To są twarde dane, poparte fakturami. Nie ma tam jednej złotówki, która nie miałaby związku z reformą oświaty. W Warszawie to było ponad 60 mln zł, a zwrócono nam ledwie 3,5 mln zł – mówi powiedziała.
Spotkamy się w sądzie – tak wiceprezydent @warszawa @RKaznowska odpowiada ministrowi edukacji @D_Piontkowski, który twierdzi, że nie ma podstaw do zwrotu samorządom kosztów przygotowań do reformy edukacji@Radio_TOK_FM @TOKFM_NEWS pic.twitter.com/okaoheGg91
— Krzysztof Horwat (@horwatk) June 11, 2019
Poza tym informacje, które przedstawiła Kaznowska są zatrważające. W Warszawie już teraz brakuje około 7 tys. miejsc w liceach. Dla podwójnego rocznika w pierwszych klasach szkół średnich przygotowanych jest ponad dwa razy więcej miejsc niż w ubiegłym roku, jednak i tak brakuje co najmniej jeszcze 4 tys.
Tymczasem minister Piątkowski zdaje się stosować taktykę wyparcia:
– Jesteśmy pewni, że ta sytuacja nie budzi wątpliwości. Rodzice mogą być pewni, że ich dzieci znajdą miejsce – powiedział podczas wspomnianej konferencji prasowej.
Jego zdaniem mamy do czynienia nie z sytuacją kryzysową, a z „wątpliwościami”, które spowodowane są tym, że „w niektórych dużych miastach samorządy zdecydowały się na ruch, który pozwala absolwentom szkół podstawowych i gimnazjów na złożenie dokumentów do większej liczby szkół”.
– To powoduje, że w systemie ten sam uczeń pojawia się wielokrotnie, co może sprawiać wrażenie, że liczba uczniów ubiegających się o miejsca w szkołach średnich jest zdecydowanie większa niż ta rzeczywista liczba absolwentów – skonstatował minister.
Czy nadchodzący wrzesień będzie katastrofą zbliżoną do tej, którą sprowadziła na polską oświatę niesławna reforma ministra Handkego z 1999 r., jedna z „czterech wielkich”?