Miał w chwili śmierci 29 lat. Poruszał się na wózku, albo podpierając się rękami, bo dziewięć lat temu izraelska bomba spuszczona na gęsto zaludniony obóz palestyńskich uchodźców w Strefie Gazy pozbawiła go nóg i nerki. Przedwczoraj głowę Ibrahima Abu Thuraya przeszyła kula izraelskiego żołnierza strzegącego betonowego muru między Strefą a Izraelem, wystrzelona z wieży strażniczej.
Kiedy stracił nogi, nie narzekał; mówił, że miał szczęście, bo w czasie tamtego izraelskiego ataku zginęło 1400 cywilów, jak zwykle wiele kobiet i dzieci. Żył z czyszczenia szyb, nie chciał być nikomu ciężarem. Wzmocnił ręce, nauczył się wdrapywać na rusztowania i w końcu na co się dało, by zatknąć tam palestyńską flagę, bo postanowił protestować.
Przedwczoraj, wraz z innymi próbował podejść pod mur, za którym zamknięto 2 miliony Palestyńczyków na wąskim skrawku ziemi, bo głosowali nie tak, jak chciał okupant. W tym więzieniu pod gołym niebem, zamkniętym od ponad 10 lat, doświadczonym seriami bombardowań i ostrzału, bez elektryczności i bez nadziei, jest wielu inwalidów. Ibrahim nie był żadnym wyjątkiem, a jednak wczoraj na jego pogrzeb przyszły tysiące ludzi.
Do jego ostatniej manifestacji popchnęła go deklaracja prezydenta Stanów Zjednoczonych, o Jerozolimie jako stolicy Izraela. Czyli Palestyńczycy się nie liczą, muszą ulec prawu silniejszego, jak zawsze. Izrael „nigdy” nie podzieli się miastem, gdy już zbrojnie posiadł jego palestyńską część. Nie chce żadnego pokoju, skoro popiera go największe mocarstwo naszej planety. Po co jakiś negocjowany pokój, jeśli wystarczy strzelać do tych, którzy protestują?
Tysiące ludzi odprowadziło na cmentarz zabitego mężczyznę, bo każdy konflikt ma swoje symbole, a on stał się nim mimowolnie. „Męczennik Abu Thuraya nie musiał brać udziału w ruchu oporu, ale mimo swej niepełnosprawności był na pierwszej linii naszych protestów, stając się wzorem dla wszystkich” – mówił ktoś na pogrzebie załamującym się głosem.
Jednak dla wielu na świecie stał się przede wszystkim metaforą palestyńskiego losu. Tak, może i bohaterskiego, może i niepotrzebnie upartego, ale przede wszystkim przegranego. To, co ktoś chce przekuć we wzór lub nawet w jakąś optymistyczną perspektywę, jest tak obciążone bezsilnością i smutkiem, że nawet gniew staje się próżny. Dopiero później przychodzi konstatacja, że tego chcą ci, którzy strzelają do bezbronnych z wież i samochodów opancerzonych. To ona przywraca gniew i pragnienie protestu, mimo wszystko.
Ibrahim Abu Thuraya jest więc tak naprawdę metaforą działania „mimo wszystko”. Byłoby dobrze, gdyby zrozumieli to ci, którzy robią wszystko, by zabrać komuś ostatnie nadzieje.