– PiS ma Sejm, prezydenta i… episkopat. To może być za dużo, nie da się wytrzymać – stwierdził red. Paweł Wroński w radiu TOK FM. W tej samej audycji Adam Szostkiewicz wyraził przekonanie, że Sejmie brak dziś kandydatów do zajęcia miejsca lewicy społeczno-obyczajowej. Na czas kampanii wyborczej politycy zwycięskiej opcji schowali episkopat do kieszeni, aby niepotrzebnie nie irytować wyborców. Przez jakiś czas zapewne będą jeszcze celebrować czas wzmożonych umizgów do społeczeństwa, widać jednak, że ukryty – może niekoniecznie za plecami samego szefa Prawa i Sprawiedliwości, ale za plecami lwiej części ludzi, których namaścił na współpracowników i budowniczych swego sukcesu – kler już wychodzi ze skóry, a właściwie z sutanny, aby oficjalnie ogłosić narodowi koniec zabawy w niezależność kościoła od państwa.

Już teraz obserwujemy wysyp ignoranckich wypowiedzi, takich jak ta biskupa Jędraszewskiego o niosącym śmierć in vitro. Hierarcha publicznie skarcił urzędującego ministra zdrowia, grożąc mu palcem: – Wydawało się, że minione wybory dały aktualnie jeszcze rządzącym wyraźny sygnał, czego pragnie, a co odrzuca.

– Kościół nigdy nie chciał, aby jego prawo stało się prawem państwowym – krygował się biskup. – On tylko dopomina się, aby respektować prawo naturalne, które jest wpisane w sumienie każdego człowieka. Czy jest to usiłowanie tworzenia republiki wyznaniowej..?

Otóż – tak. W połączeniu z innymi przerażającymi stwierdzeniami: „Konwencja antyprzemocowa i ustawa o uzgodnieniu płci to zdrada wobec wartości moralnych”; „W Polsce dochodzi do prześladowań katolików oraz regularnych nagonek na Kościół ze strony lewicowo-liberalnych mediów”; „nadchodzi czas normalności”; „nie możemy zapomnieć o próbie łamania sumień lekarzy”; „dziecko nie jest winne temu, że zostało poczęte w gwałcie”; „ateizacja wciąż nam zagraża” – obawy o zachowanie konstytucyjnej wolności wyznania są jak najbardziej uzasadnione.

Tak. Płaca minimalna, sprawiedliwy system podatkowy, niwelowanie nierówności – to wszystko realne problemy i wyzwania. Ale wolność społeczno-obyczajowa to nie tylko „palikociarskie fanaberie” klasy średniej, której największym życiowym dramatem jest fakt, że posiadanie marychy nadal jest nielegalne, czy że w urzędzie nad biurkiem referentki wisi drewniany krzyżyk. To nie ma znaczenia. Znaczenie ma fakt, że wielu kobiet nie stać będzie np. na wizyty u prywatnych ginekologów, od których nie usłyszą, że sumienie, jak również wierzący bądź po prostu zestrachany przed władzą szef placówki zakazuje im przepisania tabletek czy spirali. Lub że „dziecko poczęte w gwałcie nie jest niczemu winne”. Klerykalizacja przy braku jakiejkolwiek liberalnej światopoglądowo opozycji w Sejmie jest realnym zagrożeniem, jej skutki wkrótce zaczniemy odczuwać w szkole, w sądownictwie, a nawet po włączeniu telewizora. Uważam, że nie należy umieszczać jej w szufladzie z napisem „temat zastępczy”. To temat zastępczy tylko dopóki, dopóty nie pojawi się na horyzoncie kolejny Chazan.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Ja myślę,że to właśnie episkopat ma PiS Sejm, Senat i Prezydenta. Długi zaciągniete podczas wyborów trzeba spłacić. Z resztą się zgadzam.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…