Site icon Portal informacyjny STRAJK

Ministerstwo Cyfryzacji zajmie się internetem. Wolność mediów zagrożona?

Internetowe trolle będą decydować o tym, co jest prawdą, a co fałszem, a Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zadba, by z sieci zniknęły materiały zbyt mało chrześcijańskie. Takie pomysły rozważa Ministerstwo Cyfryzacji podczas dyskusji nad zmianami w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną.

fot. pexels.com

Projekt zmian w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną jest nadal opracowywany przez Ministerstwo Cyfryzacji, zostanie oficjalnie przedstawiony we wrześniu. „Gazeta Wyborcza” dotarła jednak do siedmiostronicowego planu możliwych zmian.

Nowe prawo, jeśli wejdzie w życie, zabroni portalom i serwisom internetowym „ograniczania ani w jakikolwiek inny sposób utrudniania dostępu” do publikowanych treści. Można wywnioskować, że oznaczać to będzie z jednej strony zakaz ich blokowania za paywallem, z drugiej zaś – zakaz wprowadzania jakichkolwiek ograniczeń w zakresie komentowania materiałów. Ponadto administratorzy serwisów nie będą mogli w żaden sposób ograniczać i utrudniać „dystrybucji przekazanych do rozpowszechniania komunikatów lub rzeczowych wypowiedzi”. Innymi słowy – w zasadzie koniec z usuwaniem komentarzy (pytanie tylko, czym jest „rzeczowa wypowiedź”). Jeśli bowiem wydawca lub portal zdecyduje się na wykreślenie wpisu, ustawa daje jego autorowi możliwość udania się do sądu 24-godzinnego i żądania, by jego wpis wrócił.

W myśl projektu każde pisane medium internetowe ma uruchomić mechanizm głosowania, czy artykuły są prawdziwe czy fałszywe. Łatwo sobie wyobrazić, że wystarczy zmobilizować odpowiednio dużą grupę fanów określonej opcji politycznej lub po prostu fałszywych kont, by na portalach nielubianych przez prawicę wszystkie wpisy były oznaczane jako nieprawdziwe wiadomości.

Oprócz mechanizmu głosowania każda strona informacyjna ma również udostępnić formularz do zgłaszania treści niezgodnych z prawem. Za jego pośrednictwem każdy będzie mógł zgłosić treści szerzące tzw. hejt lub zwrócić uwagę na fake newsa. Wystarczy kilka kliknięć, podanie imienia, nazwiska oraz adresu oraz wskazanie, w jaki sposób materiał lub komentarz łamie prawo i kto jest poszkodowany. Usługodawca po otrzymaniu takiej wiadomości nie będzie miał wyjścia – będzie miał obowiązek zablokowania dostępu do zgłoszonych danych. Nieważne, czy autor podał prawdziwe informacje o sobie i na ile jego zgłoszenie w ogóle było uzasadnione. To nie koniec procedury: jeśli wydawca zna autora zgłoszonych treści, musi podjąć przynajmniej próbę powiadomienia go, że zostały zablokowane. Ten może w ciągu siedmiu dni zgłosić sprzeciw.

Projekt przewiduje, że „punktem kontaktowym” w zakresie usług świadczonych w internecie będzie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Ta sama, która ma ustawowy obowiązek pilnować, by publikacje były nie tylko „zgodne z polską racją stanu”, ale i szanowały przekonania religijne, zwłaszcza chrześcijański system wartości.

– Im dłużej czytam ten tekst, tym więcej mam wątpliwości. Rozwiać je może chyba tylko autor tego projektu – powiedział, dość ostrożnie, prof. Jędrzej Skrzypczak, kierownik zakładu systemów prasowych i prawa prasowego na poznańskim Uniwersytecie Adama Mickiewicza, poproszony o komentarz przez „GW”. Również Fundacja Panoptykon, chociaż w jej ocenie „kierunek zmian regulacyjnych wydaje się dobry”, wskazuje wątpliwości, niejasności i fragmenty wymagające doprecyzowania. Wyraża przy tym nadzieję, że nałożenie na zgłaszających wpisy łamiące prawo obowiązku podawania obszernego uzasadnienia zatrzyma lawinę bezzasadnych zgłoszeń.

Ministerstwo ustosunkowało się do publikacji na łamach portalu 300polityka.pl. Anna Streżyńska oznajmiła, że nie ma jeszcze gotowego projektu zmian w ustawie, trwają prace, a to, o czym pisała „GW”, to zestaw pomysłów, jakie pojawiły się podczas dyskusji. Potwierdziła, że rozmawiano o mechanizmie eliminowania treści z serwisów po tym, gdy użytkownik przedstawi „wiarygodne zgłoszenie”, że mamy do czynienia z łamaniem prawa. Zapewniła, że chodzi głównie o mowę nienawiści. – Nie ograniczymy niczyjej wolności w internecie. Chcemy zrównoważyć prawa serwisów i użytkowników – powiedziała minister, zapewniając, że kiedy będzie już gotowy prawdziwy projekt, zostanie poddany konsultacjom społecznym. Można jej zaufać?

Exit mobile version