W 2015 roku PiS sięgnął po władzę dzięki głosom mieszkańców prowincji oraz miast, które po transformacji ustrojowej dotknięte zostały społecznym i ekonomicznym regresem. Najpierw reforma Balcerowicza wymiotła poważne zakłady pracy, zaprowadzając nowy porządek, w którym obywatele mieli „wolny wybór” pomiędzy bezrobociem, emigracją, a wegetacją na niskopłatnej śmieć pracy. Gwoździem do trumny była reforma administracyjna przeprowadzona przez rząd Buzka. Z 49 miast wojewódzkich 33 zostało zdegradowanych do rangi powiatu. Przestały istnieć urzędy, razem z nimi wyniósł się biznes, co sprawiło, że bezrobocie w niektórych ośrodkach na początku XXI wieku przekroczyło 30 proc. To była katastrofa, która stworzyła podłoże społeczne do masowej emigracji po roku 2002. W ostatnich dwóch dekadach na znaczeniu traciły również duże miasta na rzecz Warszawy. Pamiętam z dzieciństwa spędzonego w Poznaniu, że blisko mojego domu znajdowała się redakcja tygodnika „Wprost”. Potem została przeniesiona do stolicy, gdzie mieszczą się obecnie siedziby niemal wszystkich ogólnopolskich tytułów i stacji telewizyjnych.
Koncentracja administracji państwowej w Warszawie dusi rozwój gospodarczy innych miast. Wraz z urzędami po 1998 roku swoje siedziby przeniósł bowiem biznes, zawinął się transport publiczny, a młodzi ludzie, pozbawieni perspektyw i wiary w znalezienie porządnej pracy, masowo decydowali się na przenosiny do stolicy. Psychologiczne przekonanie o tym, że tylko Warszawa jest miejscem, w którym w Polsce można znaleźć warunki do rozwoju, spełnić ambicje i poprawić standard życia towarzyszyło mi, kiedy w 2010 roku przenosiłem się do do stołecznej aglomeracji. Po prostu wiedziałem, że nie ma innego wyboru. Podobnie postąpiło kilkunastu moich znajomych.
Kiedy cztery lata temu PiS podczas kampanii wyborczej używał współczującego języka wobec mieszkańców degradowanych ośrodków, dorzucając jeszcze do tego 500 plus, mógł liczyć na ich głosy przy urnach. Partia Kaczyńskiego nie obiecała wówczas jednak żadnych konkretnych rozwiązań, które mogłyby przywrócić dawny blask takim miastom jak Chełm, Jelenia Góra, Piła, Bielsko-Biała czy Radom. Pustosłowiem okazują się jak na razie również propozycje reanimacji publicznego transportu kołowego, złożone w wyborach 2018. Jak na razie nie powstają żadne nowe połączenia, a w województwie podkarpackim proces likwidacji starych nawet przyspieszył. Dlatego z wielkim zainteresowaniem i nadzieją odebrałem powrót do idei deglomeracji, który objawił się w wypowiedziach zarówno Jarosława Gowina, jak i Roberta Biedronia. Temat ten, w opinii wielu ekspertów, może stać się obok kwestii ekologicznych i energetycznych, kluczowym obszarem tegorocznej kampanii parlamentarnej.
Jacek Żakowski urodził się w Warszawie, gdzie mieszka i pracuje do dziś. Zapewne dlatego idea przeniesienia urzędów, ministerstw czy instytucji poza stolicę wydaje się mu się czymś niebywałym. W jednej ze swoich audycji w TOK FM zwrócił uwagę, że za ideą deglomeracji mogą stać antydemokratyczne zakusy Kaczyńskiego, który próbuje utrudnić zaangażowanym żurnalistom tropienie licznych nadużyć.
Panu Redaktorowi chciałbym przypomnieć, że w Piotrkowie Trybunalskim, dokąd może zostać przeniesiony Trybunał Konstytucyjny również są dziennikarze – zdolni, utalentowani i zapewne myślący o przenosinach do Warszawy. Umiejętność przeprowadzenia śledztwa, zdemaskowania i opisania przekrętu nie charakteryzuje wyłącznie osób urodzonych na centralnym Mazowszu. Na wyciszenie lęków polecam przykład naszych zachodnich sąsiadów. W RFN niemal każda instytucja znajduje się w innym mieście. 300-tysięczne Karlsruhe posiada najważniejsze instytucje wymiaru sprawiedliwości – trybunał konstytucyjny, sąd najwyższy oraz prokuraturę federalną. Prezydium policji federalnej mieści się w Poczdamie, naczelny sąd administracyjny w Lipsku, federalny sąd pracy w Erfurcie, dyrekcja archiwów państwowych w Koblencji, kontrwywiad w Kolonii, główny urząd statystyczny w Wiesbaden, urząd ochrony konsumentów w Brunszwiku, urząd patentowy w Monachium, a federalny urząd pracy – w Norymberdze. Pana redaktora Żakowskiego powinno też zainteresować rozmieszczenie instytucji czwartej władzy. Pierwszy program telewizji ma siedzibę w Monachium, drugi zaś w Moguncji. Tygodniki „Der Spiegel” oraz „Stern” stacjonują natomiast w Hamburgu. A teraz spróbujmy sobie przypomnieć, która redakcja ogólnopolskiego tytuły znajduje się poza Warszawą? Do głowy przychodzą mi tylko „Fakty i Mity”.
Wiara w to, że skomasowanie wszystkich najważniejszych urzędów i instytucji w Warszawie ocali nas przed realizacją autorytarnych pomysłów Kaczyńskiego jest tak samo oderwana od rzeczywistości, jak pokładania nadziei na pokonanie PiS w wielkomiejskiej klasie średniej. Jeśli coś wyniosło do władzy ekipę „dobrej zmiany” to właśnie umiejętność nawiązania języka z wyborcami z mniejszych ośrodków, tych pozbawionych urzędów, fabryk i redakcji. Deglomeracja to materiał, który powinna przerobić zarówno opozycja, jak i opozycyjni dziennikarze. Dlatego z całego serca życzę mieszkańcom Piły ministerstwa rozwoju, radomiakom – siedziby Narodowego Banku Polskiego, a ludności ziemi koszalińskiej – resortu gospodarki morskiej w stolicy ich regionu.