Liberał, antyszczepionkowiec i farbowany demokrata. Co ma nam do zaoferowania najmniej chyba znany i medialny z kandydatów na prezydenta RP?
Najbardziej zaskakującym faktem na temat Pawła Tanajny jest to, że z kompletnie nierozpoznawalnym nazwiskiem i poparciem nieznanej szerzej partii Demokracja Bezpośrednia udało mu się zebrać 130 tys. podpisów. Jako wyborczyni lewicy, która ze względu na porażkę Grodzkiej i Nowickiej nie będzie miała na kogo głosować w niedzielnych wyborach – chylę kapelusza i podziwiam. Od kilku innych zdesperowanych lewicowych wyborców słyszałam nawet, że rozważają oddanie na Tanajnę swojego głosu – jest spoza politycznego układu, nie jest oszalałym katolikiem-konserwatystą (a to rzadkość w tych wyborach!) i apeluje o radykalną demokratyzację. Każdy, kto chociaż trochę rozumie polską rzeczywistość wie, jak ważny jest to postulat. Podnosi go również Paweł Kukiz, ale on z kolei domaga się w tym celu wprowadzenia Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, które betonują istniejący układ polityczny i są zabójczym ciosem dla ustroju demokratycznego – co zresztą widać w gminach, w których JOWy wprowadziła Platforma Obywatelska. Tanajno, znacznie rozsądniej, zamiast wykrzykiwać „JOW, JOW, JOW”, mówi „referenda, referenda, referenda”. Niestety, tak się nie da – neoliberalizm, wyznawany przez Tanajnę, stoi bowiem w jasnej sprzeczności z demokracją, czego kandydat Demokracji Bezpośredniej zdaje się nie dostrzegać. Mam wrażenie, że nie rozumie on samej istoty demokracji, czyli rządów ludu. Nie klasy średniej, nie przedsiębiorców, nie uprzywilejowanych – ludu.
Zacznijmy jednak od najbardziej oczywistych powodów, dla których oddanie głosu na Tanajnę byłoby głupotą. Po pierwsze, jak dokładnie cała pozostała dziesiątka jego rywali, ma usta pełne frazesów na temat przedsiębiorczości i tego, jak bardzo trzeba osobom prowadzącym działalność gospodarczą ulżyć. Jak im ciężko, jakie mają wysokie podatki, jaką straszną biurokrację, jakie trudne życie – co sam Tanajno wie najlepiej, bo prowadzi własny biznes. Jako że ma on nazwisko zaczynające się na literę „T”, kandydatów układamy alfabetycznie, a temat prześladowanych przedsiębiorców pojawiał się przy każdym z nich – oszczędzę Czytelnikom i Czytelniczkom tłumaczenia, dlaczego lewicowy wyborca nie powinien głosować na kogoś, kto staje po stronie silniejszych (przedsiębiorców) przeciwko słabszym (pracownikom).
Drugim powodem, dla którego kandydatura Tanajny mnie odrzuca, są jego poglądy na temat szczepień. Nie wiem, czy są szczere, czy też kandydat DB odkrył swoją niszę – wyborców, do których nikt inny nie trafia. Nieważne. Ważne, że rozprzestrzeniane przez niego bzdury są śmiertelnie niebezpieczne. Jedynym kandydatem, który podobnie jak on chciałby zostawić rodzicom decyzję o tym, czy szczepić dzieci czy nie, jest Janusz Korwin-Mikke – ale jemu przyświeca idea, że dzieci są własnością rodziców i ci mogą z nimi robić, co tylko im się żywnie podoba. Tanajno natomiast faktycznie szerzy pogląd o niekończącej się liście strasznych chorób, które mogą powodować szczepionki – od autyzmu po nowotwory. Dzięki działaniom antyszczepionkowców (czy też, mówiąc inaczej, proepidemików) w Stanach Zjednoczonych mamy epidemię krztuśca, a w Niemczech odry, czekamy też na polio i gruźlicę.
Wróćmy jednak do demokracji i demokratyzacji, przyświecającej jakoby naszemu kandydatowi. Na swoim profilu na Facebooku, głównym narzędziu do komunikacji z wyborcami, napisał tak (pisownia oryginalna): „Koncerny wybulily dzisiaj sporo kasy na promocje kar za brak dzczepien w wiadomosciach tvn. Jeden szczegol im umknal . Pokazali tych co nie szczepia i widac wyraznie po domach w jakich mieszkali ze to polska klasa srednia odmawia szczepien. Chcemy wolnosci. Chcemy decydowac sami. Chcemy demokracji bezposredniej”. Inaczej mówiąc: jak to, nie słuchacie nas? Przecież nie jesteśmy biedni! Nie możemy sami decydować? Przecież jesteśmy klasą średnią! Nie jakimiś pariasami, którzy mają brudno w domach, nie biedakami, nie robolami – klasą średnią! I nam odbiera się prawo głosu? Skandal! W tym jednym cytacie widać, że wzniosłe opowieści o oddawaniu władzy w ręce społeczeństwa to zwykłe pieprzenie – Tanajno w gruncie rzeczy zdaje się zgadzać z Korwinem, który nie ukrywa, że jego głos jest ważniejszy niż głos faceta spod budki z piwem, a bogaci powinni mieć więcej praw niż biedni.
Ale przecież, ktoś powie, w postulowanych przez niego referendach mogliby głosować wszyscy. Mogliby, to pewne. Ale nie głosowaliby. Najbiedniejsi, wykluczeni ludzie w Polsce nie głosują, o czym niejednokrotnie boleśnie przekonał się np. Piotr Ikonowicz. Referendum czy szerzej, głosowanie, jest ostatnim i w gruncie rzeczy symbolicznym elementem demokracji. Pierwszym i najbardziej istotnym jest debata publiczna, jest dostęp do głosu. Z tego znaczna część społeczeństwa jest po prostu wykluczona – o ich problemach się nie mówi, albo mówi się językiem, którego nie rozumieją. Nie mają swojej politycznej reprezentacji, która zresztą – w mojej osobistej opinii – jest znacznie bardziej potrzebna niż referenda. Opozycje, np. na linii PO-PiS, które są budowane w debacie, są sztuczne i nijak się mają do faktycznych opozycji interesów, np. na linii pracodawcy-pracownicy, kamienicznicy-lokatorzy czy korporacje-państwo. Pomysł, że ludzie w tym zgiełku będą w stanie rozpoznać swój interes i oddać na niego głos, jest odklejony od rzeczywistości. Można to pokazać na dowolnym przykładzie. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Paweł Tanajno został zapytany o to, czy chce wprowadzić w Polsce euro. Odpowiedział, że on osobiście uważa, że teraz nie, a później może tak, ale że tak w ogóle to trzeba zrobić referendum. Wyobraźmy to sobie. Większość Polaków w ogóle nie będzie wiedziała, jaki wpływ będzie miało wejście do Polski europejskiej waluty, bo się na tym nie znają. Opowieść o Grecji, która zapłaciła za wprowadzenie euro koszarnym kryzysem na granicy katastrofy humanitarnej, jest w debacie publicznej absurdalnie wypaczona – mówi się o lenistwie Greków i rozdętym socjalu, zamiast o oczywistych mechanizmach ekonomicznych, które dotknęłyby także Polski, gdyby weszła do strefy euro. Frekwencja w takim referendum byłaby bardzo niska, głosowałyby głównie twarde elektoraty PO i PiS – pierwsi za, drudzy przeciw. Radykalna demokratyzacja? Chyba nie bardzo.
Oczywiście, nie chcę powiedzieć, że nie popieram idei referendów czy demokracji bezpośredniej. Przeciwnie. Ale żeby mówić o demokracji, trzeba rozumieć prosty schemat – im się jest biedniejszym, im niżej jest się w hierarchii społecznej, tym mniej ma się czasu i siły na troszczenie się o budżet obywatelski swojej dzielnicy, na szukanie wiarygodnych informacji o stanie polskiej gospodarki, na definiowanie swojego interesu ekonomicznego, na uczestnictwo w demokratycznych procesach. Wprowadzenie referendów niczego nie zmieni, jeśli wraz z nimi nie wypracujemy mechanizmów wkluczających wszystkich obywateli we współrządzenie. Tanajno chyba tego nie rozumie. A nawet jeśli rozumie – jego odruchowe poczucie wyższości, wynikające z przynależności do klasy średniej, pozwala przypuszczać, że kompletnie go to nie obchodzi. Demokracja bezpośrednia dla lepszych gości nie kłóci się z jego wizją. Jego „antysystemowość”, podobnie jak w przypadku Kukiza, Korwina czy Kowalskiego, jest sztuczna i fasadowa – i podobnie jak wszyscy inni kandydaci, stoi po stronie bogatych i uprzywilejowanych.
[crp]